sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 8

WITAJCIE1


Witam Was wszystkich poświątecznie.
Nie pękłyście z przejedzenia? Mikołaj/Gwiazdka/Dzieciątko sprawił jakąś wymarzoną niespodziankę?
Obejrzałyście Kevina?
Ja jutro wyjeżdżam za granicę i nie  będzie mnie aż do przyszłego roku (konkretnie 3 stycznia:D), więc przybywam z nowym rozdziałem i szczerymi życzeniami wspaniałego, nowego roku.
Enjoy it!

ROZDZIAŁ 8

"Jak się złościsz to jesteś nawet urocza"
Co za bezczelność! Jak on śmiał?!
Potraktował ją jak małą, słodką istotę, jak jakieś rozbrajające dziecko, na którego wszelkie próby wyrażenia sprzeciwu reaguje się litościwym pobłażeniem.
To... To przekraczało wszelkie granice!
Już miała wyrazić kilka kąśliwych uwag, co sądzi na ten temat.
I wtedy zdarzyło się kilka rzeczy na raz.
Niebieskie światło błysnęło centralnie przed nimi, a w następnej chwili Hermiona zdała sobie sprawę, że znajduje się w objęciach Dracona.
Młody arystokrata jedną ręką przyciskał ją do siebie, odsuwając od źródła zamieszania i zasłaniając ją sobą, a w drugiej ściskał różdżkę, wycelowaną prosto przed siebie.
- Kto tu jest?! - warknął. - Pokarz się!
Dziewczyna czym prędzej wyciągnęła z torebki swoją i dołączyła do Ślizgona.
- Petryficus Totalus!
- Protego!
W ostatniej chwili tarcza wyczarowana przez Gryfonkę odbiła szmaragdowy promień zaklęcia petryfikującego, które poszybowało z powrotem ku swemu sprawcy.
- Drętwota!- rozległo się z drugiej strony, niemalże w tym samym czasie. Hermiona zwróciła różdżkę ku nowemu zagrożeniu i również tym razem się udało.
- Niezły refleks, Granger- mruknął, przyciskając ją mocniej do siebie. - Pokazać się, tchórze! - krzyknął, tym razem głośniej.
Cisza.
- Lumos! - mruknął Ślizgon, czując się coraz bardziej zdenerwowany.
Dopiero gdy końcówka jego różdżki rozbłysła białym światłm, ich spojrzenia spotkały się i czym prędzej rozluźnił uścisk.
- To był odruch- mruknął, starając się nie pokazać swego zażenowania.
Doprawdy, dlaczego coś takiego musiało przydarzyć się mu akurat w towarzystwie tej małej szlamy?!  Żeby tak się przed nią skompromitować!
Zupełnie nie dbał o to, co robił- zadziałał instynktownie. Coś się działo, więc zareagował, ale dlaczego tak?
Szybko oderwał się od tych irytujących myśli i skierował różdżkę na agresorów.
Chwila grozy, gdy jego mózg rozpoznał znajome twarze i kolejny bezsensowny odruch.
Długo ganił się za tę głupotę, za tą wystawioną bezsensownie rękę w celu odgrodzenia Hermiony od tych psychopatów.
- Co wy tu robicie? - warknął.
- Draconie! To ty- zaśmiał się Dołohow z udawanym zaskoczeniem. - Nie wiedzieliśmy, że...
- Co tu robicie?! - powtórzył głośniej, czując narastającą wściekłość.
- Spokojnie, Draconie! Trochę kultury! Przyszliśmy do twojego ojca- włączył się Nott, podchodząc do towarzysza. - A ty, jak widzę obracasz się w...specyficznym towarzystwie...
Hermiona mimowolnie zadrżała.
- Nic wam do tego- Dracon wzruszył ramionami.
- Nie pozwalaj sobie na za dużo! To, że Lucjusz jest twoim ojcem nie uprawnia cię...
- Zaatakowaliście mnie w środku nocy! Wybaczcie, że czuję się nieco zdenerwowany! - wybuchnął arystokrata.
- Nie wiedzieliśmy, że...
- Mamy dość oleju  w głowie, by zdawać sobie sprawę, że doskonale wiedzieliście- przerwała nagle ostro Hermiona.
- Zamknij się, szlamo! Nie masz praw zabierać głosu! - fuknął na nią Malfoy
Z trudem powstrzymał się od rzucenia na tę irytującą istotę jakiegoś wyjątkowo wrednego uroku.
Doprawdy, dlaczego akurat teraz musiała być tak bezczelna i nierozsądna?!
- Nareszcie mówisz prawidłowo- zaśmiał się Nott.
- Zawsze mówię. - odparł cierpko. - Podobno mieliście załatwić coś z moim ojcem. Wiecie, gdzie go szukać.
- A ty? Zostajesz z TYM- Dołohow spojrzał z obrzydzeniem na Hermionę. Oczy pozostałych dwuch mężczyzn powędrowały za jego wzrokiem.
W końcu arystokrata uśmiechnął się wrednie i od niechcenia szturchnął ją w bok.
- Ja muszę jeszcze załatwić z tą szlamą pewną sprawę.
Gdyby nie fakt, że Hermiona wciąż miała w pamięci surrealistyczną sytuację sprzed zledwie kilku minut, nie wątpiłaby, że cała zabawa się dopiero zaczyna.

*********


Szli koło siebie w kompletnym milczeniu przez pierwszych kilka minut.
- Oni mogli doskonale wiedzieć, że to ty- odezwała się w końcu Hermiona.
Draco spojrzał na nią wściekle.
- Co nie znaczy, że musiałaś bezczelnie ich informować o swoim odkryciu, idiotko - mruknął wściekły.
Spuściła głowę.
- Ja tylko...
- Nie interesuje mnie to - przerwał jej. - Nie interesuje mnie co myślałaś albo co sobie wyobrażałaś!
Dziewczyna poczuła irytację.
- Słuchaj, to, że psychiczni kolesie twojego tatusia zaatakowali nas w środku nocy nie upoważnia cię do...
- Zamknij się wreszcie, tępa szlamo! - huknął w końcu Draco. - NIC na ten temat nie mów! Boże, jaka ty jesteś głupia!
"I śliczna"- dodała jego podświadomość.
Nadal pozostawało dla niego zagadką co też Gryfonka robiła tak późno nocy ubrana w wieczorowe ubranie, przemierzając samotnie dzielnicę. Czyżby była na spotkaniu? Z drugiej strony, jak przekonał się w zeszłym tygodniu, miała kilku mugolskich przyjaciół. Może więc wybrała się gdzieś z nimi? Ale żeby tak ubierać się na zwykłe spotkanie towarzyskie?
Cholera, czemu go to tak ciekawi!? Czemu poświęca jakąkolwiek część swojej cennej uwagi temu, co robi ta mała szlama?! Przecież była nikim ważnym!
- Boisz się o swoich rodziców? - dobiegło go jej ciche pytanie.
Prychnął. Nikt ważny, a w dodatku naiwna.
- Co też ci przyszło do głowy? Moi starzy są dziesięć razy lepszymi czarodziejami niż ci debile.
- Myślałam, że może chciałbyś wrócić do domu, skoro macie gości- spróbowała nieco inaczej.
Nie mogła przecież pozwolić, żeby ten nadęty, zadufany w sobie bufon zobaczył jej rezydencję.To byłoby... No, w każdym razie nie wyobrażała sobie takiego obrotu sytuacji.
Draco Malfoy zaś spojrzał na nią tak, jak ludzie zwykle patrzyli na Lunę Lovegood.
Czy ona naprawdę była tak głupia, że myślała, iż pozwoli jej włóczyć się samotnie po nocy, w takim stroju, przy założeniu, że w pobliżu buszują Śmierciożercy? A jak inni również postanowili złożyć ojcu wizytę?
- Chyba śnisz, że się zgodzę- warknął w końcu. - Nie masz tu nic do gadania.
- Ale dlaczego?
- Bo ja tak powiedziałem! - ponownie poczuł narastającą irytację.
Hermiona spojrzała na niego z niewyraźnym wyrazem twarzy.
- Draco...ty się o mnie troszczysz- wyszeptała z przebiegłym uśmiechem.
- Nie wyobrażaj sobie za dużo, szlamo. Daleko jest ten twój mugolski domek?
- Eeee...nie. Naprawdę, niedaleko. Nic mi nie będzie.
- Zamknij się,  idziemy.
- Ale...
- SKOŃCZ JUŻ GADAĆ!
Hermiona przygryzła dolną wargę. Skoro tak się przedstawiała sytuacja, musiała załatwić sprawę inaczej.

********
- To tutaj- zatrzymała się, pół kilometra od rezydencji.
Draco rozejrzał się dookoła.
Alejka identycznych, parterowych domków w równych odstępach. Schludne trawniki, niektóre posesje okalały żywopłoty. Typowe, londyńskie osiedle na peryferiach.
- Teraz przynajmniej mam pewność, że dotarłaś w jednym, szlamowatym kawałku- mruknął.
Hermiona spojrzała na niego dziwni.
- Dziękuję- wyszeptała. - Za ten odruch...
- Odruch- powtórzył tępo, tracąc na chwilę wątek. Nie na długo. - Tak, to był odruch. W przeciwnym razie użyłbym cię za tarczę. Masz szczęście, że ci kretyni mnie zaskoczyli i nie miałem czasu racjonalnie pomyśleć.
- Jak zwykle jesteś milutki.
- Cały ja. Czuj się zaszczycona!
Hermiona prychnęła i już odwracała się, by odejść, aż doszedł ją poirytowany głos Malfoya.
- Dobrze ci radzę, Granger. Uważaj na siebie.
Zdawało się, że chciał jeszcze coś powiedzieć. Jednak gdy ponownie na niego spojrzała, wzruszył tylko ramionami i odszedł.

**********

"Wiedziałem, że mnie oszukała"- pomyślał wściekły, obserwując dziewczynę zza rogu.
Zastanawiał się, co też skłoniło uczciwą Hermionę Granger do oszukania go w tak błahej sprawie.
Przez chwilę chciał za nią iść, ale zrezygnował.
Skoro nie chciała, nie będzie się narzucał.
Z drugiej strony, wciąż było niebezpiecznie.
Niech to szlag. Od początku wakacji były z nią same kłopoty!
Zrobił kilka kroków przed siebie.
Zarys drobnej postaci majaczył parę metrów przed nim. Doskonale, jeśli tylko uda mu się zachować ten dystans, szlama nawet nie zorientuje się, że ją śledził.
Doprawdy, gdzie ona lazła? Skąd te dziecinne kłamstwa? Nie mogła po prostu iść prosto do swojego domu? Byłoby o wiele, o wiele prościej.
Tymczasem Hermiona ponownie skręciła za róg.
Oczom Dracona ukazał się zarys niskiego wzgórza. Zaledwie pięćdziesiąt metrów dalej majaczyło ogrodzenie.
Nagle w ogrodzie rozbłysło światło, a Dracona zatkało.
Przed nim znajdowała się pałac, a jego ogrody stanowiły istne dzieło sztuki, a oświetlenie dopełniało widoku.
Wielka piaskowo-brązowa rezydencja mieniła się w pomarańczowych światłach ogrodu eleganckimi, kamiennymi wstawkami. Wody  krystalicznie czystego stawu doskonale odbijały każde półokrągłe i prostokątne okno, każdą kopułę wieńczącą wieżę, czy spadzisty dach nad skrzydłami budynku, jeszcze bardziej wydobywając z tej architektonicznej perełki całą majestatyczność i niezwykłą klasę, z którą została wzniesiona.
Ogród... Dracon nigdy nie widział tylu pięknych roślin, takiego smaku i wyrazu dobrego gustu w urządzeniu zielonego raju, tak absolutnie idealnego przykładu wzajemnej harmonii.
Nie, to było niemożliwe. Był przekonany, że jego własna rezydencja zachwyca wszystkich swoją elegancją, ale to...to było coś, godnego królowych lub cesarzy.
Widać świat śmietanki towarzyskiej był o wiele bardziej rozbudowany, niż przypuszczał, także wzwyż. Widać istniały obszary, które niedostępne były nawet im, Malfoyom.
Zaraz, zaraz- powoli! Przecież to szlama. Rezydencja należy do mugoli. To by znaczyło, że...
Wrzasnął. Wszystkie jego rozmyślania przerwało nagłe uczucie niepewnego gruntu. Zaraz potem runął jak długi na samym środku drogi, przeklinając wystającą gałąź, która wprawiło go w ten stan braku równowagi.
Hermiona drgnęła i obróciła się, zaalarmowana głuchym odgłosem upadku.
Na widok Dracona oczy rozszerzyły jej się z przerażenia. Zaraz potem uroczo zmarszczyła brwi i przybrała wyraźnie poirytowany wyraz twarzy.
- Co ty tu do cholery robisz?! - warknęła w końcu.

****************

- Nie mieliście prawa! Nie mieliście żadnego prawa, by zatakować mojego syna! - cedził wściekły Lucjusz, podtykając różdżkę pod samo gardło Dołohwa.
- Ty nie wiesz...Ty nie wiesz z kim on rozmawiał! Z tą szlamą Pottera! - bronił Nott.
Lucjusz zaklął w duchu. Doprawdy, co Dracon sobie wyovbrażał? W środku nocy, w takim plugawym towarzystwie! Narcyza bez wątpienia rozpuściła chłopaka.
Jedno spojrzenie w kierunku równie wściekłej żony sprawiło jednak, że nie potrafił się na nią gniewać.
Przekierował różdżkę na Notta.
- Mógłby rozmawiać z samym diabłem. To nie wasza sprawa! - wycedził z jeszcze większą dawką jadu.
Była to ostatnia rzecz, jaką ustalili na ten temat. Nieme porozumienie zakładało zachowanie milczenia w owej sprawie i przejście do rzeczy, która to skierowała dwóch Śmierciożerców do Malfoy Mannor.
A gdy opuścili oni willę Lucjusz i Narcyza spojrzeli na siebie bezradnie. Oboje wiedzieli, że podjęcie pewnych kroków jest nieuniknione.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

OPOWIEŚĆ WIGILIJNA!

Moje Kochane!

Zważywszy na datę w kalendarzu, przybywam dziś do Was ze świąteczną miniaturką.
Nie jest to nic oryginalnego, wręcz przeciwnie.
Kolejna wersja Opowieści wigilijnej Charlesa Dickensa.
Planowałam ją od dawna, ale dopiero dziś rano zaczęłam pisać i przez to wszystko nie jestem z niej zadowolona.
Chciałam, by wizji było więcej.
Chciałam lepiej opisać świat przedstawiony.
Chciałam, by było więcej opisów ogólnie.
Chciałam napisać więcej rzeczy w tak zwanym międzyczasie, by całość nie była chaotyczna.
Chciałam wreszcie sprawdzić to co napisałam i poprawić powtórzenia, błędy i literówki.
Niestety, na nic nie mogę sobie pozwolić.
Nie mam czasu. Przygotowanie świąt dla dziewięciu osób i jednego psa to nie lada wyzwanie. Wybaczcie....
Życzę Wam wszystkim standardowo- wesołych, zdrowych i spokojnych Świąt.
Poza tym, aby ta magia płynąca z Waszych opowiadań towarzyszyła Wam w zwykłym życiu.
Żeby wszystko, czego się podejmujecie zakończyło się sukcesami.
Aby każdego dnia przybywało tych drobnych powodów, dla których czujecie, że naprawdę WARTO ŻYĆ i że to WASZA EGZYSTENCJA jest tą najlepszą z możliwych:)

Wasza mildredred

OPOWIEŚĆ WIGILIJNA



- Draconie... - zaczęła znowu Narcyza. – Draconie, skoro przyjechałeś z Hogwartu...
- Przyjechałem tu tylko dlatego, że w tej głupiej budzie żyję z bandą debili... – warknął w odpowiedzi.
- Ależ Draco, są święta! Przecież jako dziecko tak je lubiłeś...
- Bo sam byłem kretyńskim bahorem! Gdyby wybić połowę głupich bachorów nikt nie miałby podstaw, by bredzić o wesołych świętach.
- Draco! Przecież tak nie myślisz! - odezwała się płaczliwie kobieta. – Ty je...
- Myślę tak! – przerwał wściekle młody arystokrata. – Nie zamierzam świętować, a  jak mi mamo jeszcze raz zaczniesz ględzić o tym twoim przeklętym Bożym Narodzeniu, będziesz je spędzać w rezydencji sama. W towarzystwie durnych skrzatów domowych!
Narcyza zająknęła się, ale nic nie powiedziała. Dopiero gdy syn opuścił pokój pozwoliła dwum dużym łzom spłynąć z oczy wprost na piękny, bogato zdobiony dywan.
Draco zaś przemierzał wściekły korytarze. Za wszelką cenę pragnął oderwać się od tego całego durnego szaleństwa, wiedział jednak, że jest to raczej niemożliwie. O dziwo, nie tylko w tym porąbanym świecie mugoli, ale także i w czarodziejskiej części Londynu zapanowała istna, świąteczna gorączka. Doprawdy, czy tych ludzi do reszty porąbało?
Jego ponure rozmyślania przerwał stłumiony huk. Robak, skrzat domowy, zamiatając kurze strącił z małego stolika kryształowy wazon. Na szczęście naczynie przetrwało w jednym kawałku, jednak woda rozlała się, a bukiet storczyków wylądował w kałuży.
W Draconie zawrzało. W dwuch susach znalazł się przy skrzacie i złapał go za kark.
- Mógłbyś uważać- warknął, potrząsając stworzenia.
- Robak przeprasza, sir... Robak przyrzeka, będzie bardziej uważać i....
- Nie obchodzą mnie, kurwa, twoje żałosne obietnice! Nie dość, że pozwalamy ci tu siedzieć, to jeszcze demolujesz nam mieszkanie! Jak śmiesz? Jak, kurwa śmiesz? ODPOWIEDZ, DO CHOLERY!!!
            Jednak nie dał skrzatu do tego okazji. Zamachnął się i rzucił stworzeniem na drugi koniec pokoju. Usłyszał, że Robak jęczy z bólu i to sprawiło mu dziką satysfakcję.
Oddychając ciężko przeklął jeszcze raz, po czym pospiesznie się oddalił.

***************

- To ty- stwierdził z przekąsem Draco, rozmasowując czoło po zderzeniu.
Przyglądał się nienawistnie Hermionie Granger, myśląc intensywnie jak ma nauczyć tą szlamę, że należy uważać.
- Ooo... cześć- odezwała się dziewczyna, chyba równie zaskoczona tym spotkaniem. – Słuchaj, wkrótce święta i mam naprawdę dobry humor. Nie mam ochoty się kłócić, więc...
W Malfoyu zawrzało. Nie dość, że śmiała na niego wpaść, to jeszcze teraz nawijała o tych idiotycznych świętach. To było ponad siły Ślizgona. Zebrał w sobie całą siłę, by nie walnąć w Hermionę Cruciatusem.
- Posłuchaj, ty nędzna szlamo- popchnął ją tak, że upadła na śnieg.
Prychnął, przyglądając się jej z góry.
- Nie masz prawa do mnie się odzywać. Nie masz prawa żyć ty mała, bezużyteczna szlamo. Śmiesz się cieszyć?! Ty!?- wierzchem buta zdjął jej z głowy przetartą czapkę, a potem trącił starą, załataną kurtkę.- Upodabnasz się do Wieprzleja? Nigdy ci się to nie uda. Nawet do niego. Bo ty jesteś NIKIM. Jesteś tylko nędzną, durną szlamą!
- Draconie Malfoyu, co ci się stało? – wyjąkała zaskoczona.
Blondyn prychnął.
- To nie MI się coś stało, tylko wam! Wam wszystkim do cholery!
Kopnął dziewczynę w brzuch i pochylił się przy niej.
- Zapamiętaj sobie, co to znaczy szacunek- wycedził, wyszarpuąc dziewczynie torebkę. Jednym ruchem otworzył ją i wyciągnął stamtąd portfel.
- Nie, przestań... - wyjąkała, wiedząc co nastąpi.
Uderzył ją w twarz.
- Zamknij się, szlamo. Podziękuj mi, że nie zrobiłem ci nic gorszego.
- Chyba śnisz, że teraz...
Nie dokończyła. Dracon uderzył ją jeszcze raz, tym razem mocniej. Następnie zaczął szarpać kurtkę Hermiony, jedną ręką sprawnie unieruchamiając dziewczynę.
- Pożałujesz, nędzna szlamo! Pożałujesz tego! Brzydzę się... Brzydzę się nawet cię zgwałcić, wiesz? Jesteś kompletnym zerem...
            Nawet w takiej chwili nie mogła pozwolić sobie na agresję. Jej twarz zalaną łzami bólu i upokorzenia rzeźbił strach i przeraźliwy smutek.
- Dlaczego... - szeptała. – Dlaczego...
- Zamknij się i podziękuj albo cię zabiję- syknął Draco prosto do jej ucha.
Przestraszyła się chyba jeszcze bardziej, po wyjąkała cicho jedno, jedyne słowo:
- Dziękuję.
            O to Ślizgonowi chodziło. O odreagowanie i upokorzenie jej. Udowodnienie sobie i światu, że jest ponad wszystko. Ponad te całe, świąteczne bzdury.
Jeszcze raz, dla zasady kopnął Hermionę w brzuch, po czym zostawił ją leżącą bezsilnie na mrozie, w samych dżinsach i bluzce.
Starą kurtkę dziewczyny, czapkę i portfel wrzucił zaś do przydrożnego śmietnika, na tyle daleko, by ta mała szlama nie miała szans znaleźć swoich rzeczy.
Będzie musiał dokładnie umyć ręce.

***************

Zegar wybił dwunastą, a Draconowi o dziwo nie chciało się spać. Właściwie nic mu się nie chciało, więc tylko patrzył tępo w przestrzeń, rozkoszując się błogą ciszą.
ŁUP!!
Chłopak oderwał się z łóżka. Dziwne, mógłby przysiąc, że zamykał okno. Pewnie wiatr je otworzył, wyjątkowo porywisty w tym roku.
Skrzywił się na widok pokrytego białym puchem krajobrazu i szczelnie zaciągnął zasłony.
Patetyczny, ckliwy widok!
Wrócił na łóżko i już chciał odetchnąć z ulgą, gdy nagle zamarł z wrażenia. Zasłony były rozsunięte.
- Co jest, do cholery! – zaklął.
Tak, chyba jednak potrzebuje snu. Za dużo wrażeń jak na...
- DRACONIE!!!!
Przenikliwy głos poderwał go z łóżka. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wrzeszczy. Nie sprawiło to jednak, że zamilknął, wręcz przeciwnie.
A raczej widok, który mu się ukazał zmusił go, do dalszego krzyku.
Przed nim stał Lucjusz Malfoy. Ojciec był dokładnie taki, jak go pamiętał. Nawet ubrany był w identyczną, ciemnozieloną szatę jak podczas pogrzebu. Z jedną, jedyną różnicą. Całe jego ciało owijały łańcuchy. Splatały nadgarstki, biegły w górę, do ramion, by potem przejść na tors, brzuch i umięśnione nogi, aż po same kostki. Próżno szukać ich początku czy też końca- grube ogniwa niknęły w mroku pokoju, ale najwyraźniej łączyły Malfoya seniora z czymś niewyobrażalnego ciężaru, gdyż na twarzy mężczyzny widać było nieustanny ból i cierpienie.
- Witaj, synu mój- zagrzmiał w końcu Lucjusz Malfoy.
- Co... Jak.... Gdzie...- wyjąkał młody, nie bardzo wiedząc, czy już śni, czy też może dotknęłygo przywidzenia na jawie.
- Nie jestem wytworem twojego umysłu! Jestem tu naprawdę!! Przybyłem, by cię ostrzec!
Najwyraźniej zjawa posiadała umiejętności czytania w myślach. To była nowość.
- Nie wiedziałem, że stałeś się duchem, tato- wyjąkał w końcu Dracon.
- Bo nim nie jestem- zagrzmiał. – Pozwolono mi przyjąć materialną postać jeden, jedyny raz. By cię ostrzec.
- To...to bardzo miłe, ale...
- Słuchaj mnie! – wrzasnął Lucjusz, a Dracon błyskawicznie umilkł. Dobrze pamiętał, że kiedy ojciec jest w takim humorze, lepiej nie ryzykować. Skinął więc posłusznie głową.
- Sam go sobie wykułem! Kawałek po kawałku! – huknął mężczyzna, dzwoniąc złowrogo łańcuchem. – Jednak będąc w twoim wieku nie było ich jeszcze wcale!
- To...To przykro mi tato. Że się meczysz... – wyszeptał.
- NIE POTRZEBUJĘ WSPÓŁCZUCIA!! Jednak TY! TY jak będziesz dalej tak postępował, skończysz jeszcze marniej niż ja! Twój łańcuch już teraz jest taki długi! A z każdą chwilą przybywa mu ogniw!
- To... To brzmi przerażająco- oczy chłopaka zaszły mgłą.
Mimo iż wiedział, że nie ma żadnego realnego niebezpieczeństwa ze strony ojca, zaczął odczuwać nieokreślony lęk.
- BARDZO DOBRZE- huknął duch, podpływając do Dracona. – Nawiedzą cię trzy duchy, mój synu! Duch przeszłych, przyszłych i tegorocznych świąt Bożego Narodzenia.  Słuchaj ich! Słuchaj, bo to jedyny ratunek dla ciebie.
- DDddd....dobrze - wyjąkał, przełykając ślinę.
- Słuchaj!
- Dobrze ojcze!
- SŁUCHAJ!!
- TAK! POSŁUCHAM! BŁAGAM CIĘ TATO, NIE MĘCZ! NIE MĘCZ MNIE!!! – nie wytrzymał, zasłaniając rękami głowę.
Świat przed jego oczami pociemniał i nagle dostrzegł setki tysięcy zjaw i widm, a wszystkie jęczały i zawodziły w nieopisanych mękach, dźwigając łańcuchy, jeden dłuższy od drugiego.
Dracon wrzasnął. A potem ostatnią rzeczą, którą pamiętał był zimny, złowrogi syk ojca:
- Moja wizyta i to, co czujesz teraz jest tylko dziecięcą igraszką w porównaniu do twojej przyszłości.

**************

Pierwszy duch wyglądał jak świetlista kula ognia.
Dracon Malfoy widział już w Hogwarcie setki zjaw o różnej aparycji, nie zdziwił się więc, gdy z żarzącej się przestrzeni uformowała się ludzka postać.
- Jesteś zapewne jednym z trzech zjaw- bardziej stwierdził niż zapytał Dracon. – Pewnie przeszłością, o ile się nie mylę?
- Zgadza się- szepnęła zjawa.
Miała spokojny, napawający odrazą głos. Draco zapragnął, by zaczął krzyczeć, jednak nie odważył się nic powiedzieć.
Duch wyciągnął ku niemu ogniste ramię.
- Chodź.
 Jedno słowo. Jedno słowo wystarczyło.
Gdy tylko palce młodego zetknęły się ze zjawą zamiast spodziewanego gorąca poczuł oderwanie się stóp od ziemi. Zaraz potem zakręciło się mu w głowie.

***********

Trzyletni chłopczyk biegał wesoło wokół idealnej, dwumetrowej choinki, ubranej w identyczne, czerwono złote bombki wiszące w idealnych odstępach, to na szczęśliwych, trzymających się za ręce rodziców.
Duży brzuch Narcyzy widoczny był wyraźnie pod szmaragdową sukienką.
Za dwa miesiące miała narodzić się pierwsza córka Malfoyów.
- To co widzisz, to cienie- wyjaśnił duch przeszłości. – Nie mogą nas zobaczyć. Poznajesz tych ludzi, czyż nie?
Chłopak milcząco potwierdził.
- Mamo, tato, kiedy wreszcie przyjdzie Mikołaj?- szczebiotał chłopczyk, podbiegając do rodziców.
Ojciec wziął go na barana, a matka śmiejąc się rozwichrzyła blond czuprynę.
- Nic się nie martw, synku. Napewno przyjdzie!
- Do Elisabeth też?- dopytywał się malec, wyciągając rączkę w kierunku mamy.
- Oczywiście! Ona też jest członkiem rodziny! – uśmiechnęła się Narcyza, z czułością gładząc swój duży brzuch.
- Co wy na to, moi kochani, byśmy poszli do jadalni? Może dostrzeżemy sanie Mikołaja?- zaproponował Lucjusz.
Radosny pisk Dracona niewątpliwie wyrażał aprobatę.
Państwo Malfoyowie opuścili pomieszczenie. Wkrótce do salonu bezgłośnie wbiegły skrzaty, niosąc niezliczoną ilość pięknie zapakowanych prezentów i kładąc je pod choinką.
- Miesiąc później straciła dziecko- wyszeptał prawie bezgłośnie Dracon, za wszelką cenę starając się nie patrzeć na ducha. Coś mu wpadło do oka, więc pospiesznie otarł je wnętrzem dłoni. – Ojciec się zmienił, ona to przeżywała. I....
- Ta rodzina spędza jedne z ostatnich szczęśliwych świąt. Wspólnie- przerwała zjawa, po czym machnęła ręką.
Oczom Dracona ukazała się inna wizja.
Narcyza Malfoy, o wiele chudsza i wynioślejsza niż ją zapamiętał wolno podeszła do choinki ze starym pudełkiem ozdób w ręku.
On sam mógł mieć  osiem lub dziewięć lat.  Poważne dziecko siedzące na fotelu z książką o quiddichu na kolanach. Przyglądał się uważnie poczynaniom matki.
Kobieta wolno otworzyla pudełko i wyciągnęła stamtąd stare choinkowe laleczki.
- Spójrz, Draconie. Ozdoby jeszcze z mojego dzieciństwa. Znalazłam je, kiedy byłam z wizytą u matki...
            Dracon podszedł do rodzicielki, a jego oczka na krótką chwilę rozbłysły dziecięcą radością.
- Są piękne, mamo! – wykrzyknął, biorąc w rączkę bogato zdobioną laleczkę z błyszczącymi srebrzysto włosami.
Chłopiec wpatrywał się w zabawkę jak urzeczony, a potem zawiesił ozdobę na choince.
W oczach Narcyzy rozbłysł blask dawno minionych lat, spędzonych jako dziecko razem z ukochanymi siostrami w wielkiej rezydencji Blacków. Przez jej twarz przeszedł cień uśmiechu na myśl o dawnych, szczęśliwych latach, korzennych zapachach płynących z kuchni, gdy tylko skrzaty zaczynały przygotowywać pierwsze potrawy, cytrusach, tak szczególnie smacznych w tym szczególnym okresie, przyprószonych śniegiem blond lokach, gdy organizowały z Bellą i Andromedą bitwę na śnieżki, czy szczerej radości podczas przejażdżki saniami po choinkę.
Nagle w salonie pobrzmiały ciężkie kroki, a błogie widmo minionych dziejów prysło nichym mydlana bańka złudzeń.
- Co to jest?- warknął Lucjusz, żwawo wchodząc do pokoju.
Narcyza zabrzmiała.
- Lucjuszu, spójrz- pisnęła cicho Narcyza. – Znalazłam ozdoby choinkowe. Zrobiłyśmy je same, jako małe dziewczynki...
- Małe dziewczynki- powtórzył chłodno Lucjusz, a jego brwi zmarszczyły się niebezpiecznie.
Draco ujrzał, że jego młodsza wersja czmychnęła niepostrzeżenie z pokoju. Przez chwilę zapragnął pójść za małym chłopcem, ale duch przeszłego Bożego Narodzenia odgadł jego zamiary i ognistą dłonią złapał za ramię zmuszając, by został w miejscu.
- Ależ Lucjuszu- dobiegł go przerażony głos matki. – Przecież my byłyśmy dziewczynkami. Normalne więc, że...
- Nie obchodzi mnie to- huknął Lucjusz i jednym machnięciem różdżki przywołał zawieszoną na drzewku laleczkę z powrotem do pudełka. Po chwili pozostał z niego tylko pył, a Lucjusz z kamiennym wyrazem twarzy chował różdżkę do kieszeni.
 Narcyza wydała z siebie cichy jęk, co rozwścieczyło jej męża. Pchnął kobietę na fotel i uderzył płaską ręką w twarz.
- NIE ŻYCZĘ SOBIE W TYM DOMU NIC, CO JEST PRZEZNACZONE DLA MAŁYCH DZIEWCZYNEK- huknął. – NIE WAŻ SIĘ MI SPRZECIWIAĆ, BO...
- Nie zmienisz tego, że istniała. Nie przywrócisz jej też życia- odezwała się nagle Narcyza pewnym, odważnym głosem.
Zaskoczyła tym chyba obie obecne w pomieszczeniu osoby, szczególnie siebie.
Lucjusz przez chwilę łapał powietrze, jak ryba wyciągnięta z wody. Co się stało później Dracon się nie dowiedział, bo świat ponownie zaczął wirować.
Całą siłą woli pragnął przypomnieć sobie coś z tamtego Bożego Narodzenia, jednakże w głowie odczuwać tylko wszechogarniającą pustkę.
- Co... co było potem?- zapytał drżącym głosem.
Duch zamiast odpowiedzi uśmiechnął się do niego złowrogo.
Wtedy uszu Dracona dobiegł przeraźliwy hałas, a zjawa zaczęła rosnąć i przeobrażać się na jego oczah. Patrzenie na to wszystko było dla niego jednak zbyt wielką torturą, więc zacisnął mocno oczy.
Dopiero, gdy piekielne jęki ustały zdobył się na to, by je otworzyć.
- Teraźniejszość...- mruknął.
W jego sercu zapłonął ogień nadziei.
Skoro wizyta ducha przeszłości była tak krótka, istniała realna szansa, że pozostałe dwa uwiną się równie sprawnie. Już wkrótce cały ten koszmar będzie miał za sobą.
            Tym razem duch nie wyróżniał się niczym na tle tych hogwarckich. Jego długie włosy związane były w kitkę, a długi płaszcz powiewał za każdym razem, gdy się poruszył.
Malfoyowi przeszło przez myśl, że najgorsze ma już za sobą. Jakże złudna to była nadzieja, miał się przekonać już wkrótce.

**************

Hermiona Granger płakała. Draco dopiero teraz miał okazję tak naprawdę zobaczyć, co zrobił z nią minionego dnia.
Sine usta, zapuchnięte oczy, rozcięta warga, rozwiane włosy. Leżała na śniegu zmarznięta, mała i bezbronna, i zanosiła się bezradnym płaczem, nie mając narazie siły ani się podnieść, ani podjąć jakichkolwiek rozsądnych działań.
Draco podszedł bliżej. Dopiero teraz dostrzegł smutny błysk w wielkich, czekoladowych oczach. Wyciągnął do niej rękę, ale jego skóra przeniknęła ją, zupełnie jak powietrze.
Hermiona kuliła się na śniegu, a Dracona dobiegł nagle słaby głos. Jej myśli.
- Jestem nikim. On ma rację. Jestem bezużyteczną szlamą.
- Duchu... – odezwał się cicho chłopak. – Czy ty.... Czy ty możesz sprawić, żeby nie płakała?
- Czemuż to chcesz, by przestała?! – obruszyła się zjawa, podlatując do arystokraty. – Przecież to napawa cię dumą!
- Ja...Ja nie... – miotał się w odpowiedziach.
- Czujesz się silny! Zadowolony! Więc patrz! Patrz i się ciesz! Czerp szczęście! – zagrzmiał tubalnie duch, a Draco jęknął.
Hermiona dalej rozpaczliwie, bezgłośnie płakała.
Jedna łza, dwie, dziesięć, dwadzieścia.
Wszechobecny smutek.
Mała, drobna bezsilność.
Trzydziesta łza.
Przeraźliwe zimno.
Trzeba się podnieść.
Nie da rady.
Omdlenie.
Sześćdziesiąta łza.
Koło się zamyka.

***********


Zjawa poszybowała z Draconem wysoko ponad dachami budynków. Mimo iż chłopak nigdy nie znał się na budowlach mugoli na pierwszy rzut oka widział, że jest to biedna dzielnica. Szarobrunatne baraki straszyły odchodzącym tynkiem. Okoliczni pijacy toczyli się zaśnieżonym brukiem, a kulawy żebrak przycupnął pod brudnym kawałkiem koca, stukając o chodnik kubkiem oblepionym kurzem, resztkami jedzenia i i psimi odchodami.
Podpłynęli do okna jednego z baraków.
Wewnątrz panował niespotykany porządek. Miejsce to trudno było nazwać mieszkaniem. W jednym rogu dużego pomieszczenia najwyraźniej znajdowała się kuchnia, sądząc po niezwykle czystym, acz bardzo starym urządzeniu, które najwyraźniej służyło mugolom do przygotowywania jedzenia. Stały tu też dwa drewniane krzesła i stół przykryty bialym obrusem.
Sam obrus zdawał się Draconowi godny pożałowania, jednak wyraźnie widać było, że o niego dbano. Dokładnie wyprany i wielokrotnie zaszywany sprawiał ponure wrażenie czegoś na kształt drogiej pamiątki.
W drugim rogu znajdowała sie stara szafa,w trzecim zaś mały korytarz proadzący do łazienki i dwa schodki, wiodące na podwyższenie tak małe, iż z trudem mieściły się tu stary regał i fotel.
W czwartym rogu stało łóżko, a przy nim pochylała się Hermiona Granger.
Mówiła coś do małej, najwyżej dziewięcioletniej dziewczynki.
- Spokojnie, Kordelio. Oddychaj.
Drobna postać zanosiła się od kaszlu. Hermiona usiadła na łóżku i położyła rękę na czole dziewczynki. Skrzywiła się nieznacznie i przyjrzała się małej ze strachem.
Ciągle kaszlała.
Hermiona podniosła się i pospiesznie podeszła do szuflady. Wyciągnęła stamtąd dziwne urządzenie i wróciła do łóżka.
- To inhalator- mruknął  duch, widząc zdziwienie wymalowane na twarzy Dracona. – Popatrz...
            Arystokrata ponownie przeniósł wzrok na skromny pokój. Hermiona podeszła do dziewczynki i przymocowała jej urządzenie do twarzy. Wkrótce po tym zabiegu kaszel dziecka ustał.
- Prześpij się, Kora. Musisz być silna na jutro- powiedziała z uśmiechem Gryfonka.
- Przyjdzie Mikołaj, tak? Napewno? – dopytowała się mała.
Przez twarz Hermiony przeszedł cień.
- Oczywiście, że tak. Do każdego dziecka przychodzi. Szczególnie, jak jest tak dzielne w szpitalu jak ty.
- Co... - zaczął Dracon lecz umilkł, widząc groźne spojrzenie ducha.
- Młodsza siostra twojej koleżanki ze szkoły zachorowała pięć lat temu. Wtedy też rodzinę opuścił ojciec, a matka zmarła dwa lata potem.
- Jak...-  zaczął nie panując nad sobą chłopak- Przecież Hermiona uczyła się przez ten czas w szkole.....
- Tak, gdyż dyrektor Dumbledore wiedział, jakie to ważne, by zdobyła wykształcenie. Odwiedza swoją siostrzyczkę najczęściej jak się da. Przez resztę czasu mieszka ona w szkole z internatem. A jeszcze częściej- w szpitalu.
Dracon poczuł narastającą wściekłość. Jak to możliwe, by Dumbledor wiedząc o wszystkim nie zrobił nic, aby ją wesprzeć. Podły, zadufany w sobie, nieczuły hipokryta.
- Cóż to za myśli lękają twój umysł, młody Malfoyu? - zaczął spokojnie duch lecz nie dane było chłopakowi odpowiedzieć. - TY MYŚLISZ, ŻE ZROBIŁ NIE WYSTARCZAJĄCO DUŻO?- huknęła zjawa. – Nigdy...Nigdy nikt nie pozwoliłby na coś takiego... Jesteście niepełnoletni! Do tego dzieci winy mieć stałą opiekę! Gdyby nie fakt, że Dumbledore jest wielkim czarodziejem, rozdzielono by je.
- Nada nie rozumiem. Przecież mógłby...
- CZYŻ NARAŻANIE SIĘ, RZUCAJĄC KLĄTWĘ IMPERIO BY UTRZYMAĆ RODZINĘ RAZEM NIE JEST WYSTARCZAJĄCYM POŚWIĘCENIEM? – wrzasnął znowu duch. – A może ty zrobiłbyś dla nich coś więcej? Jak myślisz, co dostaniesz na święta?
Dracon skupił się przez chwilę. Pewnie nowe szaty. Model najnowszej miotły wyścigowej. Złoty zegarek od chrzestnej- to tradycja. Od dziadków pewnie pieniądze. Zwykle około półtora tysiąca galeonów.
Poczuł szarpanie.
- Patrz!- syknął duch.
Hermiona upewniła się, czy  siostra śpi, a potem wyciągnęła z najwyższej szafy opakowanie tanich kredek i cienką książeczkę z zagadkami, oraz świąteczne torebki na prezenty. Dracon wywnioskował z bilecików, że były to te same, w którym dali jej podarki Potter i Wieprzlej  w ubiegłym roku.
-Mała Kordelia nawet w najśmielszych snach nie podejrzewa, że dostanie aż dwa przedmioty- odezwał się duch. – Co roku, Hermiona pakuje też w paczkę jedną ze swoich szkolnych książek, których nie pokazywała siostrze. Nie chce, by ta traciła wiarę w Mikołaja tylko dlatego, że pod choinką nie ma podarków dla wszystkich domowników.
Dracon przełknął ślinę. Najbardziej przerażała go twarz Hermiony. Twarz zdeterminowanej, dorosłej osoby, nie zaś radosnej nastolatki, którą była.
- Czy... Czy Kordelia umrze? – zapytał, niemalże bezgłośnie.
Duch chrząknął złowrogo.
- Już niebawem twoja koleżanka nie będzie zobligowana do odbywania nieustających kursów między Hogwartem, a szpitalem. Na cmentarz można zachodzić o wiele...
- NIE!- wrzasnął Dracon, nie zważając na to, że przerywa zjawie. – NIE MOŻE!!! PRZECIEŻ....
- PRZECIEŻ JEST SZLAMĄ!- zagrzmiał duch. Złowroga postać zaczęła nagle rosnąć w błyskawicznym tempie. – SZLAMY NIE POWINNY MIEĆ PRAWA DO ŻYCIA!! Więc ich młodsze siostry tym bardziej. PRZECIEŻ JEST TYLKO MAŁĄ, BEZUŻYTECZNĄ SZLAMĄ! JEST NIKIM! JEST ŚMIECIEM! JEST,.....
- NIE!!!! PRZESTAŃ!!!- załkał histerycznie chłopak.
- TO TWOJE WŁASNE SŁOWA, DRACONIE MALFOYU!  Czyż świat nie powinien być przeznaczony dla pięknych, młodych i bogatych? Przecież należy wybić przynajmniej połowę głupich bachorów! Dlaczego nie więc Kordelię?! Nienawidzisz Hermiony! Powinna cię radować myśl, że mała umrze!
- Ja... - zaczął dukać przerażony. – Ja nie wiedziałem... A teraz....
- ZAMILCZ! – przerwał duch, a Draco aż skulił się pod wpływem jego zimnego, przenikliwego głosu.
           Obraz domu Hermiony zniknął. Świat zaczął wirować, a Draco poczuł, że stopy po raz kolejny odrywają mu się od ziemi.
I nagle oczom Dracona zaczęły ukazywać się zmieniające się w mgnieniu oka.
Niespokojne, czarne fale i małe światełko statku kołyszące się na sztormie.
Naraz uszu Dracona doszło podniosłe męskie śpiewanie. Duch podpłynął bliżej, tak by mieli sposobność zajrzeć do środka przez bulaje.
Spora część załogi zgromadzona była w mesie. Mała sztuczna choinka błyszczała plastikowymi światełkami, a wszyscy mężczyźni jedli, śpiewali i składali sobie uroczyste życzenia.
Co jakiś czas marynarze obejmujący wachtę na mostku zmieniali się tak, by każdy tego wieczoru miał okazję poświętować.
Obraz zmienił się- mała sala w szpitalu, sądząc po kolorze skóry obecnych gdzieś na południu. W łóżkach leżeli pacjenci. Niektórzy z nich spali, inni tylko leżeli, a nieliczni utrzymywali pozycję siedzącą, podparci stosem kocy i poduszek.
Dwóch lekarzy, trzymających dyżur nocny siedziało na drewnianych krzesłach na środku pomieszczenia.
Z ust tych, którzy byli w stanie mówić wybrzmiewały słowa kolędy, pozostali przekazywali niewerbalne, pozytywne życzenia.
Świat znowu zawirował- teraz świętowały dwie opatulone postaci, gdzieś w instytucie badawczym na dalekiej północy.
Żołnierze...
Strażacy...
Bogacze...
Wszyscy, każdy bez wyjątku na swój sposób i swoje możliwości obchodził Boże Narodzenie i dzielił się radością ze współtowarzyszami.
I w końcu zjawiła się ostatnia wizja.
Jego matka.
Narcyza Malfoy siedziała w salonie na bogato zdobionym fotelu. U jej stóp przycupnęły Jamnik i Brenda-skrzaty domowe, służące w Malfoy Mannor odkąd Dracon pamiętał.
Matka nie robiła nic. To właśnie było najbardziej przerażające.

**************

Trzecim duchem była sama Śmierć. Przybyła równo z odejściem ducha tegorocznego Bożego Narodzenia i napawała Dracona takim przerażeniem, że nie śmiał nawet oczu unieść na jej kaptur. Wiedział, że musi za nią pójść, więc wolno kroczył krok za krokiem. W duchu dziękował Bogu, że nic nie mówiła.
Nie musiała.

**************

Starsza kobieta odziana w czerń bez ruchu stała na ciemnym cmentarzu. Mimo tego Dracon doskonale widział poważną twarz matki. Mimo licznych, wyrzeźbionych przez podeszły wiek zmarszczek wciąż pozostawała piękną kobietą.
Wolno pochyliła się nad grobem i położyła na lodowatej płycie krwisto czerwoną różę.
- Nie... - wyszeptał Draco. – Nie, proszę...
Niebo przecięła błyskawica. Zagrzmiało. Dracon wrzasnął, a ziemia pod jego stopami się zatrzęsła. Wizja powoli zachodziła mgłą, aż oczy młodego Malfoya zakryła kompletna ciemność.
Nie na długo jednakże, gdyż po chwili Dracon zdał sobie sprawę, iż ponownie znalazł się na cmentarzu.
Tym razem znajdowało się na nim wielu żałobników w różnym wieku.
- Dziewczynka została zupełnie sama- dobiegł ją przyciszony głos starszego jegomościa w garniturze, kierowany do towarzysza w cylindrze. – Teraz, gdy jej biedna siostrzyczka odeszła, nie ma już nikogo bliskiego na świecie.
Draco jęknął. Zadrżał jeszcze bardziej gdy Śmierć wyciągnęła kościsty palec i wskazał nim w kierunku wzroku rozmawiających.
Chcąc niechcąc chłopak skierował tam sojrzenie.
            Hermiona Granger. Nie wyglądała na starszą, niż w poprzedniej wizji, co wskazywało na to, iż to co arystokrata ogląda odbywa się w niedaleiej przeszłości.
Bardzo niedalekiej.
Hermiona stała bez ruchu nad małym grobem. Na włosach zawiązaną miała czarną, żałobną wstążkę. Przedstawiała sobą obraz żalu i rozpaczy. Nie miała siły już płakać, więc z kamienną twarzą wpatrywała się smutnymi oczami w przestrzeń.

KORDELIA GRANGER
ŻYŁA 10 LAT

Ból i łzy. Tłok . Zewsząd dobiegające głosy. Pokrzepiające słowa. Dziewczyna zdawała się nie zwracać na to wszystko uwagi. Cierpienie i przerażające poczucie pustki zawładnęło nią całkowicie. Padła na kolana, za wszelką cenę starając się nie zemdleć.
 Draco ponownie wrzasnął, a wizja ponownie zmieniła się.
Ten sam cmentarz, co za pierwszym razem. Dwa groby.
Malfoy jęknął. Spodziewał się, do kogo należą mogiły.
- Przerażające- dobiegł go pospieszny głos przemierzających szarą kostkę chodnikową postaci. Rozpoznał w nich dawne znajome matki.
- Popełniła samobójstwo dokładnie dwa lata po śmierci syna. Na jej pogrzeb przyszło całkiem sporo osób. Na pogrzeb młodego Dracona nikt oprócz niej.
- Trudno się dziwić- skrzywiła sie pierwsza kobieta. – Wyjątkowo niesympatyczny chłopak.
- Ale Narcyza go kochała...
- Chyba tylko ona. Nikt oprócz matki nie mógłby chyba żywić pozytywnych uczuć do tak bezwzględnego potwora.
- Nie- pisnął Draco. – Proszę, duchu, nie wytrzymam. Nie każ mi dłużej na to patrzeć! Ja...ja się zmieniłem! Jestem już inny... Nie każ mi patrzeć na grób mamy...na mój własny...
Duch wydał z siebie najbardziej przerażający odgłos, jaki Draco kiedykolwiek słyszał.
Kościsty palec wysunął się spod czarnej szaty i wskazał przed siebie.
- Nie! Nie, proszę! – miotał się Draco.
Poczuł, że niewidzialna siła popycha go w stronę, gdzie zdążały dwie kobiety. Słyszał skrzypienie przygotowywanych łańcuchów. Niewyobrażalny ból zawładnął nim całym. Wił się w konwulsjach, bezskutecznie próbując odwlec w czasie to, co nieuniknione.
Dwie mogiły. Jedna ozdobiona kwiatami i światełkami, druga zapuszczona, zaniedbana, popisana przez wandali.

NARCYZA MALFOY

DRACON MALFOY

- NIE! – ryknął. – BŁAGAM!

Ujrzał, że jego grób powoli otwiera się, a niekończąca się odchłań spowija wszystko, co do niej wpadnie wiecznym ogniem ciemności.
Sam niebezpiecznie zbliżał się do krawędzi. Czuł, że nie ma sił dalej walczyć, a po chwili była już tylko ciemność. Płyta zamknęła się na wieki, a wtedy w dole zapłonął żywy ogień. Draco leciał w jego kierunku, a zewsząd szarpały go szpony potępionych.
Ogień zaczął lizać jego twarz i nagie ciało, nie spalał go jednak, tak więc nie było nadziei, że nadejdzie kiedyś kres jego cierpienia. Męka będzie trwać w nieskończoność, a i tak najgorsze miało dopiero nadejść.
- NIE!!!! NIE!!!!! NIEEEEE!!!!!!!!!!!

**************

            Ocknął się w spazmach na miękkim dywanie. Przez chwilę jęczał w konwulsjach i miotał się w pościeli, potem jednak zdał sobie sprawę z tego, że otaczają go dobrze znajome przedmioty.
Jego pokój. Jego własny pokój.
- A więc... – wyszeptał zaskoczony. – A więc to...
Bał się wypowiedzieć tych słów na głos, by przypadkiem wszystko nie prysnęło.
            Dopiero po chwili w pełni doszedł do siebie. Skoro cała sprawa tak wyglądała nie mógł tracić ani chwili.
Błyskawicznie wyskoczył z pościeli i wrzucił na siebie pierwsze lepsze ubrania.
Następnie wybiegł z pokoju i w podskokach przemierrzał przepastne korytarze Malfoy Mannor, witając się pierwszy z każdym napotkanym skrzatem.
Zaskoczone stworzenia uskakiwały panu z drogi obawiając się, czy aby zimny i bezwzględny zwykle arystokrata nie postradał zmysłów. A kiedy pomógł się podnieść świerzo narodzonemu Brzydalowi i wręczył malucha spieszącej ku niemu Bujdce, skrzatka pospiesznie uciekła z młodym, jak każda matka obawiając się o bezpieczeństwo swego dziecka.
Draco Malfoy w wyśmienitym nastroju zjechał po poręczy i wbiegł do salonu, gdzie zawsze jego matka spędzała poranki jego matka.
Zaskoczona Narcyza wpatrywała się w syna zaskoczona. Chłopak śmiejąc się przywitał mamę wylewnie, po czym porwał ją na ręce i okręcił dookoła.
- Draco!? Dobrze się czujesz, kochanie? – spytała wciąż zdumiona kobieta, gdy w końcu syn opadł na fotel obok niej.
- Nigdy nie czułem się lepiej mamo! – zapewnił Draco.
Pstryknął palcami, a gdy Robak pojawił się przy nim w ukłonie, uprzejmie poprosił o przyniesienie porannej kawy.
Dopiero gdy stworzenie zniknęło, chłopak ponowie spojrzał na matkę.
- Który mamy dzisiaj dzień, mamo?
- Ja... To znaczy dwudziesty drugi grudnia, kochanie. Powiedz mi skarbie, co się stało? Zachowujesz się inaczej... Na pewno wszystko w porządku? Martwię się o ciebie...
Dwudziesty drugi grudnia... Ma więc jeszcze trochę czasu...
- Zupełnie niepotrzebnie, mamo! – zapewnił żwawo. – Zupełnie, zupełnie niepotrzebnie! Masz coś przeciwko, abyśmy mieli gości na święta?

*************

Dzwonek do drzwi oderwał Hermionę od bożonarodzeniowej pracy domowej.
Teraz, gdy Kordelia jeszcze spała miała jedyną okazję by odrobić zadanie.
Nie spodziewała się nikogo, więc zaskoczona pospieszyła do drzwi. Pewnie kolędnicy lub...
Na progu stał Dracon Malfoy we własnej osobie. Gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, padł na kolana, wprawiając dziewczynę w jeszcze większe zaskoczenie.
- Hermiono... Przepraszam cię! Zrobię dla ciebie wszystko... - ujął dłonie zaskoczonej dziewczyny i zaczął je delikatnie całować. - Wszystko by pomóc tobie i twojej siostrze! A na święta zapraszamy was z moją matką do nas do domu, na obiad. Tylko...Proszę,  wybacz mi. Zachowałem się jak kretyn, jak idiota, jak największy tyran!
- Draco? Co ci...- zaczęła dziewczyna.
Wyglądała tak słodko z rumieńcami od panującego w mieszkaniu zimna i uroczym zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Wstań, proszę. Wejdź...
Chłopak posłusznie podniósł się i zamknął za sobą drzwi. Gdy tylko to zrobił, porwał Hermionę w ramiona i przytulił do siebie.
- Mam dla ciebie kurtkę i czapkę... i inne rzeczy. Za to, co ci zrobiłem i wczoraj... Jeśli...
- Draconie- przerwała mu niepewnie. – Powiedz mi proszę... Mógłbyś mi powiedziec, co ci się stało?
- Ciii...Oczywiście, że powiem. Obiecuję. Ale nie teraz. Kiedyś.
- Ale...- Hermiona zrezygnowała z dalszego pertraktowania wyjaśnień.
- Czy mógłbyś mnie postawić na ziemi, proszę?- poprosiła w końcu.
Ślizgon posłusznie posadził dziewczynę na krześle i pocałował w czoło.
- Musimy się sprężyć- powiedział w końcu patrząc w śliczne, zdumione oczy gryfonki i przenosząc spojrzenie w kąt, gdzie spała mała Kordelia. - Za godzinę macie wizytę u świętego Munga. Lepiej więc ją obudzić...

*****************

Każdy pewnie domyśla się, jaki jest koniec tej historii, przynajmniej po części.
Kordelia oczywiście wyzdrowiała i podobnie do siostry, była prymuską w swojej szkole. Stypendium, które dzięki temu otrzymywała znacznie polepszyło sytuację materialną rodzeństwa, a pogodne usposobienie zapewniło małej wiele wspaniałych chwil przeżytych w czasie lat szkolnych.
Także i Hermiona nie zmieniła się prawie wcale, a jej życzliwość i miłe słowo sprawiło, że zyskiwała przychylność każdego, kto ją poznał.
Hermiona Granger i Draco Malfoy pobrali się dzień po ukończeniu  Hogwartu, a matka chłopaka traktowała dziewczynę jak własną córkę.
Byli udanym małżeństwem i nierzadko rozumieli się bez słów. Draco Malfoy kochał swoją żonę do szaleństwa, a gdy okazało się, że nie może ona mieć dzieci ze względu na przebyte w młodości stresy, rozpoczęli starania o adopcję.
Z racji wysokiego statusu społecznego i doskonałej sytuacji materialnej procedura przebiegła błyskawicznie.
Draco i Hermiona zostali szczęśliwymi rodzicami półrocznej Violi, którą prędko pokochali tak, jakby była ich biologicznym dzieckiem.
Rok później zapragnęli ponownie powiększyć rodzinę i z tego co mi wiadomo Viola właśnie została szczęśliwą siostrą bliźniąt- Oliwii i Sebastiana.
Draco dopiero po kilku latach małżeństwa wyjawił żonie co tak naprawdę stało się w tą mroźną noc przed świętami prawie dziesięć lat wcześniej.
Jaka była jej reakcja?
Cóż, powiem tylko, że czasem zdarza się, że pomimo prognoz lekarzy organizm nasz ma swój własny plan na przyszłość.
A Draco i Hermiona przekonają się o tym na własne oczy, dokładnie za dziewięć miesięcy.




Kordelia, Viola, Oliwia, Sebastian- imiona pochodzące ze sztuk Szekspira, podobnie jak Hermiona.

czwartek, 19 grudnia 2013

To nie jest rozdział...

Kochane

To nie rozdział, tylko szybka prośba do Was.
Bardzo potrzebuję jakiś opowiadań HP o świętach. Najlepiej w Malfoy Mannor.
Niekoniecznie dramionkowych, chociaz chętnie. Jedyne co, to nie darry, bo tychże znalazłam na pęczki.
Potrzebuję zrobić prezent kuzynce. Pomóżcie, proszę!

Wasza mildredred

piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 7

WITAM!!!

Na początku chciałam bardzo serdecznie podziękować za wszystkie komentarze. Jesteście najlepsi! Wasza pomoc i pozytywne życzenia sprawiają, że chce się pisać!
Mówiłam już, że jesteście najlepsi?:D
Oto przed Wami nowy rozdział- z dedykacją dla Gisi.
Wszystkim życzę miłej lektury.
Jednocześnie przepraszam za dość sporą przerwę w notkach. Ostrzegam przy tym, że podobna może pojawić się i tym razem- bo chociaż szczerze NIENAWIDZĘ ŚWIĄT, to niestety ich nie uniknę.
Tymczasem ściskam wszystkich razem i każdego z osobna:)

*************


- Widzisz synku... - zaczęła niepewnie Narcyza. - Ta sprawa jest...bardzo skomplikowana. Rodzina arystokratyczna, taka jak nasza, ma pewne zasady, które...
- Wiem o tym, mamo- przerwał Dracon, dopiero po chwili zdając sobie, że wypowiada swoje przemyślenia na głos.  Nie było jednak już odwrotu. Postanowił zaryzykować i wyrzucić z siebie przed rodzicielką wszystkie swoje wątpliwości. Bo niby przed kim innym? Ona przynajmniej nie wyśmieje go, jak mógłby to zrobić Blaise lub Pansy. Najwyżej pokręci trochę nosem nad kwestią jego rozwydrzonego zachowania. Tak, Narcyza Malfoy pod tym względem była rewelacyjna- dużo rozumiała i nigdy nie ponosiła jej za bardzo irytacja.
- Przecież nie ma się wpływu na to, w jakiej rodzinie się kto urodził. - zaczął wyjaśniać. - Tak samo, jak nie ma się wpływu na swój kolor skóry...
- Masz rację- przyznała kobieta, wpatrując się uważnie w swoje dziecko. - Lecz jednak fakt ten w znacznym stopniu wpływa na nasze życie. Nie wszystkie czynniki są od nas zależne, ale także od tychże zależy nasze życie. Tak to już bywa.
- Ale to niesprawiedliwe!
- Bo życie jest niesprawiedliwe- przyznała cicho Narcyza, a jej wzrok stał się nagle bardzo smutny,  trochę bardziej szary i trochę mniej pogodny.
Była to jedna z najszczerszych znanych Narcyzie prawd o ludzkiej egzystencji.
Niesprawiedliwe było to, że obie siostrzyczki Draco zmarły, nim upłynął nawet jeden dzień od ich przybycia na świat, a ona straciwszy ostatnie złudne nadzieje na ponowną ciążę zmuszona była nauczyć się wychować jedynaka i przelać nadmiar uczuć macierzyńskich.
Niesprawiedliwa była ciągła obawa o Lucjusza i syna, a każde wyjście męża na spotkanie mogło być równocześnie pożegnaniem.
Niesprawiedliwe były kontakty z siostrami, tymi samymi, które niegdyś były dla niej całym światem. Z jedną- sztucznie poprawne, aż do bólu wymuszone, z drugą- praktycznie szczątkowe.
Niesprawiedliwością były te wszystkie bankiety, podczas których nie wiedziała czasem, komu może ufać i kto wobec niej jest szczery, a kto tylko gra, by poprzez przypodobanie się tudzież zdobycie sympatii zapewnić sobie awans w pracy czy miejsce wśród śmietanki towarzyskiej.
I wreszcie niesprawiedliwością był fakt, że czasem sama już nie wiedziała, jak tak naprawdę wygląda je życie, co jest ważne, a co trochę mniej, co sądzić o pewnych sprawach, jakie obrać stanowisko i co powinna zrobić, by dla jej najbliższych było jak najlepiej.
- Życie nie jest sprawiedliwe, synku- powtórzyła głośniej. - Tyle mam ci w tej sprawie do powiedzenia.

***************

Hermiona siedziała w elegancko przystrojonej sali hotelu Plaza na bankiecie z okazji pozyskania przez korporację nowego wspólnika i od niechcenia gawędziła z Lilian-Marie.
Jej rodzice byli właścicielami sieci Plaza Company, posiadającej eleganckie pięciogwiazdkowe hotele w obu Amerykach, Europie i północnej Afryce. Hermiona i jej znajomi znaleźli się więc w ekskluzywnym gronie vipów zaproszonych na przyjęcie po oficjalnej części wieczoru, co wszyscy skrzętnie wykorzystywali przez próbowanie przysmaków i smakowanie francuskich szampanów, rocznik 92 i 94.
Hermiona w fioletowej sukni i lekkich, czarnych czółenkach na szpilce wyglądała zjawiskowo i- trzeba przyznać- podobała się nawet sobie, przynajmniej bardziej niż zwykle. Polepszyło jej to nieco humor,  wciąż nie mogła pozbyć się nieznośnego ukłucia żalu na myśl o rodzicach.
W sumie to życie nie było sprawiedliwe.
Nie było sprawiedliwe to, że nie mogła wyjawić serdecznym przyjaciołom kim tak naprawdę jest, przez co nie mogła, tak jak oni, zwierzać się ze swoich problemów i prosić o radę.
Niesprawiedliwością było niewątpliwie także to, że drugiej grupie hogwardzkich przyjaciół nie mogła wyjawić swojej natury w mugolskim świecie, bo niewątpliwie spotkałaby się z niezrozumieniem i pełnymi podziwu westchnieniami na myśl, że "ma to, czego dusza zapragnie" lub też "jest nawet bogatsza od Malfoyów!". Nie miała ochoty rywalizować na tej płaszczyźnie z kimkolwiek, nawet jeśli tym kimś był znienawidzony Ślizgon.
Niesprawiedliwością było wszak też to, że teraz- w wakacje- gości na wykwintnych przyjęciach sama, zamiast spędzać miłe chwile z rodzicami. Biorąc pod uwagę ilość czasu, który poświęcają poszczególnym osobom bądź przedmiotom, to raczej komputery winny być ich najbliższą rodziną. Bynajmniej, nie była to wina ani mamy, ani taty i Hermiona dobrze o tym wiedziała- ale żal został.
I wreszcie niesprawiedliwością było to nieznośne poczucie winy, iż zamiast być wdzięcznym za wszelkie zapewniane przez rodzicieli wygody dzieckiem, ona narzeka że często nie ma ich w domu.
Hermiona była jednak z natury bardzo uczciwa i prostolinijna- nie mogła więc oszukiwać samej siebie, że podoba jej się taki stan rzeczy.
I to również było niesprawiedliwe.

**************

Wieczorny wietrzyk owiewał twarz Hermiony, uwalniając wreszcie otoczenie spod panowania wszechobecnego żaru i gorąca Za dnia zdawało się, że powietrze stoi w miejscu tak, iż możnaby postawić nań wszystkie przepocone ubrania i oblepione roztopionymi lodami usta. Teraz jednak ściemniło się już całkowicie, Ziemia obróciła się czyniąc Słońce niewidocznym na krótką chwilę, a świat mógł wreszcie odetchnąć z zasłużoną ulgą.
Hermiona wracała piechotą do domu. Długi czas towarzyszyli jej znajomi, jednak wszystko ma swój kres, więc także i oni musieli się kiedyś rozstać.
Prawdę mówiąc dziewczyna nie miała ochoty wracać do domu. Większość służby miała wolne, rezydencja wydawała się być więc nienaturalnie pusta.
Sunęła więc noga za nogą i było jej całkiem przyjemnie, a przynajmniej względnie neutralnie.  Taki samotny, miły spacer.
- To znowu ty, szlamo!
Samotny? Miły? Czy ktoś o tym wspominał?
Zaklęła pod nosem.
- No, no, no, szlamciu! To nie brzmiało jak "miło cię widzieć, Dracusiu"- zacmokał nieprzyjemnie Ślizgon, doganiając Gryfonkę. Bez wątpienia zauważył jej wygląd, bo mimowolnie uniósł brwi w geście aprobaty. - Łoho, gdzieś się tak odstawiła?- rzucił mimochodem.
Hermiona spojrzała na niego wściekłym wzrokiem.
- Po pierwsze- nie miało brzmieć jak nic miłego pod twoim adresem- warknęła. - Po drugie- nie twoja sprawa. Daj mi spokój!
- Hej, coś ty taka nerwowa- Dracon uniósł rękę w obronnym geście. - Wyluzuj, szlamciu! Zapytać nie można?!
- Jeśli już chcesz wiedzieć, wracam z przyjęcia- mruknęła. - I wyobraź sobie, że o dziwo nie odpowiada mi twoje towarzystwo, nierozerwalnie łączące się z dokuczaniem mi i wyzywaniem od najgorszych. Zrozum, tak już jakoś dziwnie mam, iż nie lubię, jak ktoś się ze mnie wyśmiewa. Więc przynajmniej raz zrób coś pożytecznego i się odwal.
Dracon przez chwilę jakby chciał się odgryźć, ale po chwili obrał inną strategię. Lepszą. Bardziej skuteczną.
- Jak się złościsz, to jesteś nawet urocza. W tym świetle, czy też raczej- jego braku. Jak na szlamę- zacmokał.
Hermiona poczuła, jak robi jej się gorąco. Co za bezczelny typ!