sobota, 23 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 26



KOCHANE!

Przychodzę z nowym rozdziałem.
Przedtem jednak chciałam bardzo serdecznie podziękować za komentarze pod ostatnimi Nieuchwytnymi :) Szczególnie Tobie, Myszatkowa.
Więc:
Po pierwsze- przepraszam wszystkich za błędy, których było od groma.
Rzeczywiście- zawaliłam z tym na całej lini, nawet nie usprawiedliwiam się tym, że znowu rozdział dodawany był z komórki.

Po drugie- parę słów odnośnie fabuły.

W Nieuchwytnych, jak już pisałam- nie była ważna. Równie dobrze mogłam na początku pierwszej części napisać, że Hermiona przeżyje i wszystko będzie słodko. Nie zrobiłam, tego, bo przecież się domyśliłyście.
Ale nie zawsze chodzi o fabułę.

Czemu nie uśmierciłam Hermiony?
Bo ponieważ miniatutki były sztampowe i oklepane do bólu- chciałam oszczędzić chociaż tego.
W 99,999% książek i filmów w których bohater  choruje- pod koniec umiera. Sama teraz mogłabym podać dziesiątki tytułów. Nie chciałam więc, by tu było tak samo. Mimo że NIEUCHWYTNE były sztampowe do bólu- więc chociaż tu chciałam coś zmienić.
Pozatym... Widzicie, nie zawsze to tak wygląda.
Jak już pisałam- w NIEUCHWYTNYCH sporo było zaczerpniętych informacji z życia, gdzie to wszystko jest cholernie trudne- trudniejsze niż wystukanie miniaturkii wrzucenie przymiotnika „nieuchwytny” w co drugie zdanie- i spodziewanie się ochów i achów nad tą irracjonalą, pustą opowiastką.
Nie zawsze jest tak, że chory zmienia świat i serduszka wszystkich i potem w swej niewinności i ku rozpaczy innych odchodzi z tego świata.
Czasem jest okrótniej, czasem łaskawiej.
Po prostu jak się dorasta w określonym środowisku i tekst lekarza do mamy niedowidzącego pięciolatka z porażeniem mózgowym "dla tego dziecka szkoda okularów"  (stąd postawa magomedyka) przestaje szokować- niestety, pewne rzeczy wyglądają inaczej. Tak więc nie chciałam robić z tego łzawej opowiastki zakończonej pogrzebem i pogodzeniem się Draco z odejściem Hermiony. Takich rzeczy jest za dużo. Znam tylko jedną książkę spośród dziesiątek   która łamie ten schemat- i to tylko książkę (ekranizacja jest zbrodnią przeciw ludzkości- umiera tam kto inny niż w powieści, oczywiście osoba chora- i w rezultacie film jest identyczny jak wszystkie inne).
Drugi powód?
Wyobrażacie sobie w tej miniaturce rodzinę Malfoyów, jakby Hermi odeszła? Bo ja nie. Uważam, że to by zabiło ich wszystkich, mimo że nie traktowali jej jak córki.

Żałuję też,  że wstawiłam część tak szybko- po tym przyszły pomysły na inne sceny. Takie właśnie w klimacie- nie ma w nich akcji, tylko opisy.
A czemu ostatnio była głównie miniaturka? Ano dlatego, że doszły mnie słuchy, że wiele z Was preferuje ją nad opowiadaniem:D
Tak więc chyba nie da się sprawić, aby wszyscy byli w 100% zadowoleni.
Tak samo jak z fragmentem rozmowy z samym sobą Dracona sprzed dwóch rozdziałów... Mimo że według niektórych z Was nie był zbyt udany, w tekstach, które pisałam takie dywagacje cieszyły się pozytywnym odbiorem czytelnika...
Wiecie co? Takie sytuacje uczą nas jednej, bardzo ważnej rzeczy- każdy ma inny gust, inne oczekiwania i preferencje. Jego prawo. Ale powiem Wam, że bardzo, bardzo fajnie, że tak jest! Każda jest wyjątkowa! I najważniejsze jest to, czego TY pragniesz! Zabrzmiało trochę wzniośle- „Każdy inny, wszyscy równi” i tego typu slogany, ale czasami fajnie rzucić lekko żałosnym, acz nie pozbawionym prawdy, utartym schematemJ

No ale cóż,  i tak sądząc po Waszych komentarzach- i tak się podobało,  z czego bardzo się cieszę!
Ufff, to tyle. Teraz zapraszam na rozdział :) Krótki- miał być dłuższy, ale wyjeżdżam. Więc cdn!

ROZDZIAŁ 26

Hermiona rzeczywiście udała się od rau na kolację, myśląc intensywnie o tym, co właśnie się stało.
- Hermiono!
- O! Cześć... – zrobiła miejsce obok siebie przy stole
- Szłaś południowymi schodami?
- Tak- Ginny była wyraźnie zdziwiona. – A dlaczego miałabym nie iść? To najkrótsza droga...
- Ale przecież Filch mył podłogę i... – zaczęła żwawo dziewczyna, jednak widząc zdziwienie na twarzy koleżanki , zapał jej ostygł. – Mokro... Schody wschodnie...Obejście.... – tłumaczyła jeszcze niemrawo, po czym westchnęła cicho. – Ech, nieważne...
Ginny nadal patrzyła na nią z dziwną miną.
- O co chodzi? – drążyła.
- Po prostu...- miotała się Hermiona- ktoś mi mówił, że... żebym ...
- Och, pewnie specjalnie Draco Malfoy powiedział ci taką opowiastkę. Chciał, byś zachwyciła się pięknem golców, gdy będziesz szła schodami południowymi. Żyją tylko w ścianie przy obrazie Nictusa Drugiego... Malfoyowie należą do nielicznych, którzy je dostrzegają! Dracon pewnie chciał cię wtajemniczyć- odezwał się senny głos Luny, która wyrosła przy nich ni z tąd ni z owąd i beztrosko siadła przy stole Gryfonów.
Wlepiła swoje marzycielskie spojrzenie w zaskoczony wzrok Hermiony i Ginny, a następnie uśmiechnęła się do nich.
- Nie wiedziałyście? Przecież zarówno Narcyza jak i Draco noszą na sobie pełno złota i srebra... To dlatego, by golce rozpoznały to, że je widzą!
                Cóż- Luna  niewątpliwie miała rację- Malfoyowi rzeczywiście nosili na sobie sporo złota i srebra- lecz Hermiona posunęłaby się do stwierdzenia, że to nie przez wzgląd na golce, ale poprostu dlatego, iż byli zarozumiałymi snobami, pragnąc w widoczny sposób zaznaczyć swój wysoki status społeczny i niezliczoną liczbę zer na koncie w Banku Gringotta. I prawdę mówiąc- to jej opinię podzielała większość uczniów. Wolała jednak nie wyprowadzać Luny z błędu. Zamiast tego zaciekawił ją inny szczegół.
- Skąd wiesz... – zaczęła, ale Krukonk tylko uśmiechnęła się tajemniczo.
- Och, moja droga Hermiono... Przecież to widać! I w dodatku...
Nie dowiedziała się jednak, po czym jeszcze Luna zorientowała się jaka była prawda, bo w tym momencie Ginny wydała z siebie głuchy odgłos.
- Hermiona? Ty z MALFOYEM?! Przecież... Przecież to podły, zadufany w sobie arystokrata na wyłącznej służbie ciemności i mroku. Rodzinka Samo Zło! Serio! Zło i Mrok raz proszę... I trzask!- Są Malfoyowie! To... – urwała, najwyraźniej nie wiedząc, co jeszcze ma dodać, aby bardziej podkreślić absurdalność zbrodniczej rozmowy Hermiony z pomiotem szatańskim.
- Och, no tak... Coś tam było powiązane z Malfoyami i Voldemortem jako najlepszymi kumplami- zachichotała Hermiona. Uznała, że nie ma co wypierać się swojej rozmowy ze Ślizgonem. – Ale po prostu gadaliśmy. I...
- I  stwierdził, że jak jesteś popularna to ewentualnie można z tobą porozmawiać, mimo że gardzi twoim pochodzeniem? – wyrwało się Ginny.
Przez jedną, krótką nanosekundę zapadło milczenie. Od czasu kłótni rzadko kiedy poruszali drażliwą kwestię osoby Hermiony. Jednakże nie sposób było nie przyznać Ginny racji. Rzeczywiście- tak to wyglądało.
Hermiona poczuła ukłucie- za wszelką cenę chciała, by przyjaciółka się myliła, alewiedziała, że to niemożliwe.
Już chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie zjawiła się Violetka, a wraz z nim Harry i Ron.
- Umieram z głodu! – jęknął Ronald, jeszcze przed tym, jak spoczęciem na miejsce nakładając sobie smażoną wołowinę.
Widziała, jak Ginny przewróciła oczami i mrugnęła do Harrego w milczącym porozumieniu godząc się z obżarstwem brata, następnie dostrzegła, że Violetka kwituje je serdecznym śmiechem i z uwagą przyjmuje przypuszczeni Luny, jakoy honuroki rzuciły na Ronalda urok dertoskowy za czasów maleńkości i to wydarzeniespowodowało wieczne uczucie głodu.
I pomyślała, że jakikolwiek cel przyświecał Malfoyowi- ona nie zamierza się tym przejmować.
Dopóki miała przyjaciół... Szczerych i oddanych...
Wiedziała jednak, że myśląc tak oszukuje sama siebie- a każdy cień podejrzeń kierowanych przeciwko Violetce stanowił malutkie ukłucie, które nie pozwalało jej czerpać pełnię radości z tego czasu, dzielonego ze znajomymi- jak to było do tej pory. Zapragnęła nagle bardzo, bardzo zapomnieć o podejrzeniach. Jeszcze bardziej znienawidziła Narcyzę za to, że na jej lekcjach poznali mutatipsumy- chociaż przecież niewiedza niczego by nie zmieniła, a nawet- jeszczr bardziej pogorszyłaby sprawę.
Z drugiej strony- mgliste domysły nie przesądzały jednoznacznie sprawy. Hermiona za wszelką cenę pragnęła się mylić. Ale...
Z drugiej strony- jakie miała dowody, negujące naturę Violet?
Nic, nic, czym mogłaby jednoznacznie  podważyć szczerość koleżanki. Tak więc czym się przejmowała?
Rozsądne argumenty nie przemawiały jednak do niej- mimo że naprawdę, naprawdę pragnęła się przekonać.
I wtedy po raz pierwszy pomyślała, że mogłaby zasięgnąć opini kogoś innego.
Kogoś kto  jej nie wyśmieje i zrozumie jej obawy. Z drugiej strony jednak dobrze by było, gdyby osoba ta była w miarę neutralna- tak, by jej opinia nie była wykreowana przez podświadomą sympatię tudzież antypatię.
Pytanie tylko- czy znała kogoś takiego....

*************

- Panno Granger? Cóż pani wyprawia o tak późnej porze? – zagadnęła ni stąd ni z owąd profesor Ingrid Couvert.
Hermiona drgnęła wyrwana z amoku. Nauczycielka w czerwonej, nocnej szacie stała przy wejściu do Pokoju Wspólnego i z założonymi rękoma patrzyła na uczenicę.
- Och, pani profesor! – Hermiona widocznie zarumieniła się. – Jakoś nie mogłam spać i...
- Och, doprawdy? Przecież z tego co mi wiadomo pogodziła się już z panem Potterem i panem Wesleyem, a także jego siostrą. Do tego panienka Souley... również wydaje się być z tobą mocno zakolegowana...
- Och, tak! -  odparła szybko Hermiona, starając się ukryć dziwne ukłucie na wspomnienie Violetki. – Po prostu.... Myślę o tym, co... co się działo na szlabanie- wymyśiła szybko, samej sobie wyrzucając, jak głupie wytłumaczenie znalazła.
Ku jej zdumieniu, Ingrid uśmiechnęła się wyrozumiale.
- Ach, szlaban z profesor Narcyzą Malfoy... Swoją drogą- zasłużony.
- Tak, pani profesor. Zasłużony- przyznała.
Oczywiście, nie mogła poskarżyć się na czym polegała kara. Ingrid w swojej dobroci i poczuciu sprawiedliwości na pewno zareagowałaby na jej przebieg. A Hermiona nigdy nie zniosłaby tego, by pani Malfoy odczuła to, że poczuła się na tyle urażona, by poskarżyć się innemu nauczycielowi. Dałaby tym wyraz swojej frustracji, a przez to Narcyzie poczucie zwycięstwa.
- No cóż, rozmawiałyśmy już o tym. Powinaś się pilnować- podsumowała Couvert.
- Wiem, pani profesor. Szlaban się już skończył, a ja postaram się nie zdobyć nowego- trochę zapóźno zorientowała się, że być może jest zbyt zuchwała w rozmowie z nauczycielką.
Ingrid jednak tylko się zaśmiała i skinęła głową.
- Och, bardzo mnie to cieszy, panno Granger. Profesor Malfoy skarżyła się na twoją bezczelność już nie raz. Wielce rada bym była, gdybyś wreszcie nie dawała jej powodów do bycia niezadowoloną.
Hermiona nerwowo przytaknęła, czując rosnącą złość. No tak, Narcyza teraz mogła o wiele więcej. Ona musiała się podporządkować. Strach jednak pomyśleć, co pani Malfoy by jej zrobiła słysząc dzisiejszą rozmowę z Draco!
Z pewnością był to kolejny powód, który Hermiona dałaby  jej do bycia niezadowoloną. Poprawa relacji z ukochanym synkiem- nawet gdy owo polepszenie- czego Hermiona była pewna- było tylko chwilowe. Nazajutrz z pewnością ponownie nasłucha się ze strony Draco jaką to jest szlamą, idiotką i nikomu niepotrzebną, małą ignorantką. Że nie powinna się urodzić, chociaż przecież on nigdy nie powiedział tego, że życzy jej śmierci.
Westchnęła. Ślizgon zachowywał się czasem bardzo, bardzo dziwnie.
- Postaram się, pani profesor- powiedziała w końcu, zdając sobie na powrót sprawę z obecności nauczycielki.
- Cieszy mnie fakt nauki, którą wyciągnęłaś z poprzedniego szlabanu, tego który jeszcze odbywałaś razem z panem Draconem- odezwała się. – Jak również informacji, których udzielałaś na temat świat mugolskiego. Z pewnością są one... zaskakujące. No, ale nie powinnam zdradzać ci zbyt wiele z naszych rozmów z Narcyzą. Powiem więc, że mimo iż profesor Malfoy narzekała na wasze zainteresowanie wszystkim, tylko nie sprzątaniem klasy brony przed czarną magią... Lecz cóż- w efekcike końcowym  była nawet ukontentowana. Cóż... To by było na tyle. Idź spać, panno Granger. Dobranoc!
Hermiona pożegnała się grzecznie i po chwili na powrót została sama. Szczerze powiedziawszy- cała sytuacja ją zdziwiła.  Nie zdarzało się często, by nauczyciel prowadził z uczniem TAKĄ rozmowę. No, chyba że mowa była o Harrym i Dumbledorze, albo Lupinie. Ale to zupełnie inna kwestia. Chociaż z drugiej strony...
Profesor Couvert miała wsobie coś niezwykłego, co sprawiało, że z całej jej osoby bił niesamowity... Ciężko było nawet to określić.
Wzbudzała szacunek i sympatię. Rozumiała, nie wywyższała się- mimo że była profesorem- traktowała uczniów... po partnersku. A przy tym była surowa i wymagająca.
Strata profesor Mcgonagall była niewątpliwie niefortunnym wydarzeniem – wszak spełniała ona rolę nauczycielki transmutacji i opiekunki Gryffindoru od lat. Jednak gdy tak być musiało...Ingrid Couvert stanowiła idealną następczynię.

środa, 13 sierpnia 2014

NIEUCHWYTNE 2




Cześć!
Druga część nieuchwytnej wariacji przed Wami. Proszę bardzo, Kochana.
Dostałam dokładne instrukcje- mam nadzieję, że efekt Cię zadowoli, bo dla mnie osobiście trochę brakuje.
Przy tym chciałam Kochane powiedzieć, że publikacja tego stała się problematyczna (Ty, Moja Droga burę już dostałaś:P ),  bo znalazłam starą miniaturkę, którą chciałam Wam opublikować przy jakiejś specjalnej okazji. Mimo że owa miniaturka jest inna, w nieco innej konwencji i ma nieco inny sens, również tematem jest nieuleczalna choroba Miony. Co wprawia mnie w konfuzję, gdyż z jednej strony głupio wstawiać dwie rzeczy dotyczące podobnych tematów, no a z drugiej osobiście uważam, że tamta jest  warta uwagi. No ale nicJ
Na razie przed nami rozdziały i dokończenie naszych wariacji miniaturkowych, które przypomnę, nie zawierają w sobie NIEUCHWYTNEGO - za to NIEUCHWYTNE zawiera je (pierwsze skojarzenie- każdy kwadrat jest prostokątem, ale nie każdy prostokąt jest kwadratem:P).
Taki misz masz mały, ale przecież Wy jesteście mądre i wspaniałe, więc zrozumiecie!
Tak więc proszę.
Tak, wiem, że niezbyt udane, ale tak jak pisałam- powstawało wedle ściśle określonych wytycznych.
A co!
Wasza
Mildredred

NIEUCHWYTNE 2

- Zrobiliśmy badania, które potwierdziły tylko nasze przewidywania- oznajmił magomedyk, siadając za biurkiem i zdejmując okulary.
                Narcyza poczuła się słabo, a potem odnotowała, że Lucjusz zamknął swoją dłoń na jej dłoni. Nie odważyła się jednak na niego spojrzeć.
W sumie powinna być na to przygotowana- informacja o stanie Hermiony nie była dla niej nowością. Ale każda rozmowa z lekarzem stanowiła iskrę nieuchwytnej nadziei, każdy wieczór zapalał ten drobny promyczek, że może to tak naprawdę tylko koszmarny sen, że rano wszystko będzie jak dawniej- przebudzi ją Lucjusz, wstający do pracy, potem wstanie ona, ujrzy Hermionę, rozmawiającą z Draconem, która ukłoni jej się, zaparzy kawę i pośle ten jej cudowny uśmiech, przepełniony szacunkiem i podziwem. Potem pozwoli na to, by dzisiaj mała miała wolne i z uśmiechem będzie śledzić tą piękną Magię pomiędzy jej synem, a Gryfonką.
Tymczasem słowa medyków czy realia poranków były bezlitosne. Od dwóch tygodni tkwili w nieuchwytnym koszmarze, a ich całym światem był chłodny korytarz w Świętym Mungu i sala, do której Draco prawieże siłą przecież wprowadził ją po raz pierwszy.
Nie miała odwagi spojrzeć na Hermionę, gdy wiedziała już to, co najgorsze- do czasu, gdy Draco- mały Draco, który przecież tak samo był jeszcze dzieckiem, nie powiedział jej tego, o czym wolała nie myśleć. Uświadomił jej fakty, a ona poczuła wstyd, gdy uświadomiła sobie, że przedkładała je nad dobro Hermiony.
Więc poszła.
To była jedna z najtrudniejszych chwil w jej życiu. Spojrzeć w oczy... SWOJEMU dziecku, które jest umierające. Udawać, że się nic nie dzieje. Być silną, bo tak trzeba, bo jest się tą dorosłą... Bezradnie patrząc, jak traci się jedną z najcenniejszych rzeczy... istot w swoim życiu.
Nie wytrzymała w momencie, gdy Hermiona poczuła się zawstydzona. Zawstydzona pomocą, którą Narcyza jej udzielała. Uderzył ją fakt, że wciąż myśli o sobie jako o tej „gorszej”. A przecież... A przecież zarówno ona, jak i Lucjusz zrobiliby wszystko... Wszystko, by ją uratować.
Oczywiście, nie miała odwagi wyprowadzić jej z błędu. Pamiętne „nie jesteś już naszą służącą. Ani niewolnicą. Ty jesteś naszą miłością” zostało niewypowiedziane. Zamiast tego rzuciła kilka krzepiących, nieuchwytnych słów i uciekła.
Każdy ma swoje granice wytrzymałości, a to, w czym pani Malfoy tkwiła znacznie przekraczało te jej.
- Obawiam się, że nic nie możemy już dla niej zrobić- oznajmił uzdrowiciel. – Przynajmniej w naszym ośrodku. Co do innych- nie jestem w stanie Państwu powiedzieć... Z resztą jeśli już, byłoby to dość ryzykowne i na pewno bardzo kosztowne. Niepotrzebny zachód zarówno dla Państwa, jak i innych lekarzy... Nic pewnego, powiedziałbym- prawie nierealnego. Cóż, drodzy Państwo Malfoy- złożył ze sobą palce obu rąk i spojrzał krzepiąco na zasoczonych Narcyzę i Lucjusza. – Niech się Państwo tak bardzo tym nie przejmują... Jestem pewien, że znajdą równie sumienną i pracowitą służącą, bo doprawdy, każda przecież marzy o tym, by pracować w Państwa domu. Naprawdę, proszę spojrzeć na to z innej strony... Są przypadki, kiedy taka choroba uderza w członka rodziny.
- Jakim prawem?! – nie wytrzymała wzburzona Narcyza.
Jej oczy patrzyły przenikliwie na zaskoczonego magomedyka- kryły sobie niedowierzanie zmieszane z niemą wściekłością i odrazą. Dawno już nie odczuwała takiej wściekłości.
– Jakim prawem... Jakim prawem selekcjonuje pan w ten sposób swoich pacjentów?!! To jeszcze dziecko, a pan traktuje ją jak... jak jakąś gorszą kategorię! Jakim prawem zwraca pan uwagę na stan społeczny?! – wyrwała się Lucjuszowi i podniosła zamaszyście z krzesła, przewracjąc je na ziemię. Nie zwróciła na to uwagi. Teraz już krzyczała i gdyby nie zaklęcie wyciszające, rzucone na gabinet, słychać by ją było w całym szpitalu. - Hermiona nie jest żadną niewolnicą, a nawet gdyby była, to nie jest sprawa uzdrowiciela! Czy pan w ogóle jest człowiekiem?! Skoro naprawdę widać nie możecie jej pomóc, zabieramy ją. Zdrowsze dla niej będzie towarzystwo RODZINY w miejscu, które nazywa swoim domem!!
Magomedyk był w szoku. Podobnie jak Lucjusz, ale jego zaskoczeie trwało tylko chwilę. Również się podniósł, stając obok żony. Obdarzył lekarza najbardziej pogardliwym spojrzeniem, na jakie kiedykolwiek się zdobył i wysyczał przenikliwie:
- Radziłbym się pakować z twojego pięknego gabinetu. Zdaje mi się, że już nigdy nie będziesz miał okazji „leczyć” żanego pacjenta...
Po czym objął Narcyzę w pasie i skierował się do wyjścia, machnięciem różdżki zrzucając na ziemię dyplom ukończenia magomedycyny. – Nie zasługujesz na to- rzucił na odchodne.
A Narcyza odwróciła się jeszcze i oznajmiła cicho:
- Zadziwiające, jak smutne musi być twoje życie, że nie pojmujesz tak prostej rzeczy. Naprawdę, tylko ci współczuć, że nigdy nie poczułeś tego, jak wspaniale jest móc prawdziwie kochać swoich bliskich.
I wyszli, zostawiając „uzdrowiciela” w zupełnym zaskoczeniu.

****

- Tylko nie waż się sprzątać! – mruknął Lucjusz.
Właśnie wrócili z Hermioną ze szpitala- od pamiętnej rozmowy z uzdrowicielem nie minęła nawet godzina.
Radość Gryfonki z ujrzenia Lucjusza u siebie w sali i ponownej wizyty Narcyzy przyćmiła zaskoczenie z powodu tak nagłej informacji o konieczności natychmiastowego opuszczenia szpitala. Również dla Dracona, spędzającego jak zwykle z nią całe popołudnie, tak szybka decyzja była szokiem.
Hermiona została więc przyprowadzona z powrotem do Malfoy Manor tak, jak powiedziała to jej Narcyza podczas pierwszej wizyty. I również tak jak powiedziała- było to niedługo od tamtej chwili.
Teraz więc pani Malfoy również mając w  pamięci to, co wówczas obiecała swojej podopiecznej patrzyła to na nią to na Lucjusza z nieodgadnioną miną.W końcu westchnęła tetralnie. Puściła rękę Hermiony, za którą prowadziła Gryfonkę przez całą drogę powrotną ze szpitala i podeszła do swojego męża.
- Ech, w porządku, mała Hermiono... Możesz EWENTUALNIE nakryć do stołu- łaskawie zgodziła się.
- Dla czterech osób!- wtrącił Draco, wiedząc, że znając Hermionę to nie jest takie pewne.
Lucjusz już miał kategorycznie zaprzeczyć i powiedzieć, co o tym wszystkim myśli, ale w porę powstrzymał się.
- No dobrze- skapitulował, po czym wycelował w nią palcem. –Ale nie waż się zmywać!
- Właśnie! – podchwyciła  Narcyza. – Udzieliliśmy ci pozwolenia na przygotowanie do posiłku. Na więcej nie licz. Masz się słuchać!
Draco pokiwał z politowaniem głową.
- No i nie masz wyboru, Mioniu- szepnął, ujmując ją za rękę. – Znasz ich bardzo dobrze, zdania nie zmienią. Dostosuj się...
- Och... Dobrze...Dobrze, proszę Państwa.... – uległa Hermiona, rumieniąc się ze wstydu, po czym skłoniła się posłusznie przed Narcyzą i Lucjuszem.
Pani Malfoy zaś w odpowiedzi na ten gest założyła ręce na piersi i zrezygnowana pokręciła z politowaniem głową.

****

- Prawda jest taka, że są bardziej dojrzali od na obu- wyszeptała Narcyza, wtulając głowę w ramię Lucjusza.
Poczuł niespodziewane ciepło w okolicy serca i zaczął gładzić lśniące blond loki. Udało mu się wyswobodzić kilka z idealnego ułożenia, co zaburzyło perfekcyjną ich harmonię. Chwila nieuchwytnego wytchnienia od codziennych koszmarów.
- Nie, Narcyzo... – odezwał się- sam niewiedział czemu. Może dlatego, że mimo iż nieuchwytny lęk ściskał jego serce, pragnął być z ukochaną szczery. Jak zawsze. To pozostawało niezmienne. – Są bardziej beztroscy i potrafią cieszyć się sobą, nawet kiedy nasze serca przepełnia strach. Ale nie są dojrzalsi. Tak jak mówiłaś, to tylko dzieci. Jednak mają tą nieuchwytną umiejętność do czerpania szczęścia tam, gdzie jest miejsce na ból i łzy. Ty też ją masz, najdroższa— dotknął wargami jej zimnych, zapłakanych ust. – Tylko teraz spotkało nas za dużo cierpienia...
Narcyza biernie pozwalała na wszystko, co robił jej mąż, mając tą cudowną, nieuchwytną świadomość, że wreszcie nie musi maskować rozpaczy. Jednocześnie, chciała być silna. Przecież to wszystko nie mogło się tak skończyć!
- Nie pozwolę! Musi być...
- Narcyzo..
- Zrobię wszystko, wszystko...
- Narcyzo...
- Nie uciszaj mnie! – krzyknęła nagle- tak, że aż sam Lucjusz wzdrygnął się mimowolnie. W oczach Narcyzy kryła się wściekłość i determinacja, jakiej Lucjusz dawno u niej nie widział. Od czasu choroby Hermiony często płakała, jeszcze częściej nie w ogóle nic nie mówiła, żyjąc zdaje się w swoim świecie. Było to dla niego niezwykle bolesne- z dnia na dzień czuł, że traci dwie najważniejsze kobiety w jego życiu. Teraz jednak w postawie żony było coś budzącego lęk – choć w nieco inym sensie niż na ogół. Doprawdy nikt przy zdrowych zmysłach nie wchodziłby w tym momencie pani Malfoy w drogę. Z oczu ciskała gromy, zmarszczki idealnie rzeźbiły jesj idealną twarz, czyniąć ją paradoksalnie jeszcze bardziej idealną. Z całej jej postawy płynęła niespotykana, miażdżąca siła. Perfekcyjnie, nienaturalnie wręcz piękna i upiorna zarazem arystokratka.   Bez wątpienia, nie wachałaby się ani chwili przed jakąkolwiek działalnością, by dopiąć celu. Rzeczywiście- w słowach, jakie wypowiadała kryło się sto procent prawdy - MUSI BYĆ jakaś metoda leczenia! I przysięgam, że choćbym miała zaprzedać duszę diabłu, uratuję ją! – wyszeptała.
Nieuchwytny chłód i moc tych słów zawirowały w powietrzu i poniosły się hen, daleko, muskając blade policzki śpiącej w pokojuobok Hermiony i wylatując przez uchylone okno, by unieść się i zanieść to desperackie zapewnienie pani- władczyni magicznego świata wysoko aż do bezlitosych gwiazd, które obojętnie trwają na sklepieniu od miliardów lat, wysłuchując setek tysięcy podobnych błagań, zaklinań, gróźb i ultimatów.  I tylko dla niektórych z tych marzeń robią wyjątek i godzą się przemienić nieuchwytne, zapisane nam bezlitośnie koleje losu.

**********

Jednym z najpodlejszych rzeczy, jakie człowiek może doświadczyć, jest patrzenie na cierpienie osób bliskich i świadomość, że nie można nic samemu zrobić, by im pomóc. Nawet nie chodzi o fakt, że to, co kiedyś ktoś wykonywał bez problemu stało się nieosiągalnym sukcesem. Najgorsze ze wszystkiego jest to nieuchwytne uczucie bezsilności.
Podobna sytuacja spotkała rodzinę Malfoyów. Hermiona słabła z dnia na dzień, Draco spędzał przy niej każdą sekundę, a Lucjusz znikał na całe dnie, poszukując sposobów ratunku.
- Tak bardzo, bardzo jestem z ciebie dumna- wyszeptała pewnego dnia Narcyza, gdy podawała jej eliksir.
Eliksir, który tak naprawdę nie mógł w żaden sposób pomóc. Istniała tylko nadzieja, że może opóźnić- i to przesądziło sprawę.
Cierpienie, które wiązało się z przyjmowaniem eliksiru stało się współmierne z cierpieniem Narcyzy, kiedy musiała patrzeć na łzy bólu, spływające po twarzy Hermiony.
- Nie smuć się, pani. Proszę- wyszeptała w odpowiedzi dziewczyna.
Arystokratka kiwnęła głową. Tak się jakoś stało, że nie zdołała powstrzymać nieuchwytnych słów, które wyszły jej z ust.
- Nie potrafię, moja droga.
Poczuła w dłoniach małe ręce Gryfonki.
- Nigdy nic nie wiadomo- oznajmiła słabo.
A Narcyza po raz kolejny przypomniała sobie syna:
"Ona potrzebuje mamy.."
Spojrzała na jeszcze raz na tę swoją małą, kochaną dziewczynkę i pozwoliła, by oczy zaszły jej łzami. Odgarnęła jej z twarzy kasztanowe kosmyki i bezgłośnie wypowiedziała to, co nieuchwytnie wciąż tkwiło w jej sercu, a czego jeszcze nigdy nieodważyła się wyznać jej na głos.
" Kocham Cię."
Już miała  nadzieję, że Hermiona nieodnotowała ów faktu. Byłoby lepiej. Jednakże...
- Też cię kocham, pani- dobiegł ją głos podopiecznej.
A potem Narcyza spędziła długie godziny, leżąc tuż obok Hermiony i głaszcząc jej włosy- zupełnie jak matka.  Starała się przełamywać swój nieuchwytny lęk, jednak w najgorszy przestach wpędzały ją wciąż dźwięczące w głowie słowa jej synka- „będziesz żałować”. Starał się nie skupiać na myślach o momentach w przyszłości, tym co będzie PO. W niejaką konfuzję wprawiał ją fakt, że Hermiona wciąż czuła do niej chorobliwy wręcz respekt i przestrach. Mogłoby się wydawać, że to ułatwi sprawę- nic bardziej mylnego. Niektórzy posunęliby się nawet do stwierdzenia, że cała sytuacja sprawę utrudnia. Ciężej było przytulić, ucałować, ściskać za rękę, kiedy choroba dawała o sobie znać. Niemniej takie działania były niezbędne- tak jak powiedział Draco. Hermiona niewątpliwie tego potrzebowała, a Narcyza szybko zdała sobie sprawę, że mimo iż fakt, iż Gryfonka jest obcą osobą i kontakty nigdy nie będą takie, jak do swojego dziecka- to tak naprawdę nie mogłaby czuć się bardziej zdołowana, gdyby mała była ich biologiczną córką.
Przecież inne nie znaczy gorsze. Skłonienie głowy nie oznacza braku potrzeby płaczu z bólu w ramionach kogoś dorosłego. Pełne szacunku tytuły nie są równoznaczne z brakiem miłości w spojrzeniu.
Draco również zauważył to i zaakceptował. Dwoje młodych ludzi wytworzyli między sobą specyficzną, nieuchwytną więź i żadne z nich niewyobrażało sobie, że kiedykolwiek może być inaczej. Potrzebowali siebie nawzajem. Miłość, jaką darzyli była niepodobna do uczuca, jakim darzą się piętnastolatkowie. Może przez doświadczenie, może przez okoliczności, może przez dojrzałość.
Nie była też podobna do żadnej miłości rodem z książek, czy mugolskich filmów.
Bo to był prawdziwy świat.
A jedyną nieuchwytną prawdą było to, że się kochali. Bo przecież w prawdziwym znaczeniu słowa „Miłość” zawiera się wszystko, co nieuchwytnie piękne.
I nie trzeba więcej używać żadnych zbędnych słów, bo to zbyteczne. Przecież słowa są zbyt zwyczajne, by opisać magię.

****

- Hermiona?
- Draco!
Ślizgon podszedł do dziewczyny i pocałował ją lekko w czoło.
- W porządku? Nic ci nie trzeba?
Obdarzyła go ślicznym uśmiechem.
- Nic, Draco...
- To dobrze- wsunął się do jej łóżka i począł gładzić po włosach.
- Tak bardzo, bardzo mi tu dobrze- wyszeptała, rozkoszując się tą delikatną pieszczotą.
Spojrzał na nią uważnie.
- To twój dom, Mioniu. Masz się tu czuć jak najlepiej!
- Państwo konsekwentnie kontrolują moje sprzątanie...
Draco zaśmiał się cicho.
- Oj Hermionko, Hermionko- zacmokał. – Pewnie jesteś niepocieszona, hmm? – zmierzwił jej włosy.
- Cóż, troszkę dziwnie się czuję- przyznała. – Ale w sumie wypadałoby się podporządkować.
- Znam ich trochę dłużej. Jak się na coś tak zawzięli, to żadna siła ich nie odwiedzie- stwierził Ślizgon.
Hermiona westchnęła i przymknęła oczy.
- Uwielbiam was- wyszeptała. Absolutnie uwielbiam was wszystkich!
Mocniej ją przytulił, czując jak nieuchwytna obręcz ściska jego serce.
- To się dobrze składa. Bo my uwielbiamy ciebie...
- Myślisz, że to wszystko jest możliwe? – zapytała nagle. – Wiesz, szczerze jestem szczęśliwa. Mam teraz wszystko i nie patrzę na przyszłość, bo jawi się w czarnych barwach. Ale z drugiej strony- będzie, co ma być. Więc staram się żyć chwilą- a teraz... Teraz czuję nieuchwytną radość.
- Jesteś wśród bliskich- odpowiedział po chwili namysłu. – Dla nas to również wielkie szczęście. Tak, jak kiedyś powiedziała moja mama- wszyscy bardzo się cieszymy, że tu jesteś. Ale... ale... – urwał. Nie mógł sprecyzować tego co czuje, nie mógł wyrazić tego nieuchwytnego lęku, który paradoksalnie współgrał z niewysłowionym szczęściem- niczym dwie, upiorne nici wiążące się ze sobą, tworzące razem najróżniejsze demoniczne struktury, zaróżowiające policzki i wyciskające z serca to wszystko, co nieuchwytnie niewysłowione.
- Draco, ja zawsze z wami będę. Nie opuszczę was na krok, nigdy. Obiecuję- dobiegł go jeszcze szept Hermiony.
W tych kilku słowach kryła się cała szczerość i siła jej serca.
A po chwili oboje pogrążyli się w miarowym, spokojnym śnie, pozwalając nieuchwytnym marzeniom malować wspólną, magiczną przyszłość.

*************

Lucjusz pojawił się w kominku i machnięciem różdżki zatrzasnął drzwi salonu.
Wyrwał przy tym z zamyślenia Narcyzę, która nieuchwytny lęk i rozpacz starała się zagłuszyć czytaną książką.
W jego spojrzeniu kryło się coś dziwnego.
Nie trzeba było wiele słów. W końcu byli dla siebie stworzeni. Byli jednością, a to znacznie ułatwiało sprawę.
Wystarczyło jedno, jedyne zdanie.
- Medycy z Brazylii powiedzieli, że jest szansa- wyszeptał w końcu.
A otem zrobiło się bardzo ciemno.
A nieuchwytna nadzieja muskała serca wyniosłych arystokratów przez całą bezsenną noc, spędzoną na dzieleniu się wzajemną bliskością.

*********

Hermiona siedziała na fotelu w wielkim ogrodzie Malfoyów, trzymając głowę na ramieniu Draco, dłoń ukrytą w jego dłoni na jego kolanie i swoje chore serce w sercu jego oraz jego rodziców, siedzących tuż obok.
Byli razem, we czwórkę i starali się chłonąć całymi postawami nadzwyczajną, nieuchwytną magię tej chwili- bez różdżek, bez zaklęć, bez magii.
Kiedy Lucjusz przyniósł Hermionę z jej pokoju na huśtawkę- do ogrodu, który tak uwielbiała, spodziewane łzy zastąpił szczery śmiech i nadzieja.
Wielki, nieuchwytny ból, który krył się u każdego został przyćmiony przez czyste szczęście z tej jednej, jedynej chwili- być może ostatniej.
Już jutro. Już jutro zaprowadzą Hermionę do Kliniki imienia Swirla Mancjusza, jedynego miejsca, gdzie istnieje cień szansy na uratowanie. Szansy, której magomedycy nie potrafią ocenić. Może.
Może, może, może.
Może się uda, może już nigdy więcej się nie obudzi.
Nie wróci z nimi do domu.
Nie będzie już tej chorobliwej obsesji na punkcie sprzątania, od którego musieli ją odganiać.
Nie będą musieli się już troszczyć o to, by chodziła spać o ludzkich porach i nie wspinała się na postawione na siebie cztery krzesła, by posprzątaćcgórne regały.
Nie będzie już tego uśmiechu, tych wielkich brązowych oczu, które przemieniły zarozumiałego, egocentrycznego  piętnastolatka w czułego, wyrozumiałego chłopaka, a zimnej i apodyktycznej Narcyzie przypomniały, że przecież tak naprawdę jest dobrym człowiekiem.
Może.
A może wszystko się powiedzie. Może będą mogli odprowadzić dwójkę swoich dzieci na peron w dniu pierwszego września.
Może los podaruje im dziesiątki wspólnych świąt, bali i podobnych wieczorów.
Może będą mogli jeszce nie raz wściekać się na Hermionę, że znowu przedkłada zamiecenie gabinetu nad swoje samopoczucie i dawać do zrozumienia, że naprawdę ona jest dla nich dużo, dużo ważniejsza niż czystość salonu.
Może będą mogli wysłuchiwać jeszcze nieraz tych pełnych szacunku i oddania słów Hermiony i dawać jej do zrozumienia, że naprawdę, nie musi się ich już bać.
Może Dracon będzie mógł mieć ją już na stałe, dzielić jej nieuchwytne smutki i radości, oddać się jej całkowicie.
Może los pozwoli na to, by jego świat stał się światem jej, i by wspólne istnienie nabrało niespotykanego sensu.
Może.

*********

Szybko, szybko, szybko.
Igła, wenflon, rurka. Wkłuj, przesuń. Dalej.
Hermiona poczuła szarpnięcie, a potem obce twarze, pochylone nad jej łóżkiem. Nieuchwytny lęk gdzieś wyparował- teraz był tylko spokój. Załpała swojego Draco za serce i czuła, że przepełnia ją wspaniały czar. Nie było już żadnych zmartwień. Mogła tańczyć ze swoim ukochanym, wirować wciąż w kółko i kółko, a przepiękna muzyka- kakofonia dźwięków i uczuć splatała się z ich myślami, tworząc przedziwne, powalające swą prostotą i niezwykłością zarazem kształtyy.
Nic się nie liczyło- ani czas, ani godzina.
Tylko ten taniec- bo trzeba być tu i teraz.
Obawa, strach, euforia, smutek- bezpowrotnie odeszły, zmiecione przez gwiazdy, wytwarzające się wysoko ponad ich zasięgiem widzeia. Gwiazdy, z których każda symbolizowała marzenia, nieuchwytne twory, będące ich własnością.
Wszystko stało się bardzoszybko, albo w nieskończoność. Niewielka różnica.
A potem pojawiły się wizje, a Hermiona niewiedziała już, co jest prawdą, a co złudzeniem. Wszystko było częścią jej, a przy tym ona także się w tym zawierała.
Niesprecyzowane majaki pęziły przed jej oczami, ale ona się nie bała. Miała swoje oparcie.

********

- Hermiona! – Draco przypadł do niej w mgnienu oka. – Był jeszcze bledszy niż zwykle, ale jego spojrzenie błyszczało.
Wpatrywał się w zmęczoną twarz niczym w zjawisko. Pochylił się, by ucałować ją w usta.
Cały stres, który kumulował się przez ostatnie tygodnie wyparował, a jednocześnie tak trudno było zdać sobie sprawę, że na nowo jest dobrze. Teraz wystarczą tyko godziny wypoczynku.
Zaraz pojawili się państwo Malfoy i już mogli wspólnie cieszyć się z odzyskanego szczęścia, które leżało już teraz w ich zasięgu.
Po tym koszmarze, łzach i nieuchwytnym bólu przyszedł czas na spokój, pocałunki składane na rękach uzdrowiciela, który przywrócił jej zdrowie, spokojne, miarowe tętno, śliczne uśmiechy podczas ożywczego snu.
Ale przede wszystkim Miłość, w każdym możliwym wydaniu- Miłość, która pokonywała najgorsze horrory.
I którą w tamtym momencie mogło poczuć i uchwycić każde z nich.

środa, 6 sierpnia 2014

NIEUCHWYTNE- nowa Wariacja






KOCHANE!

Na specjalne życzenie Kogoś (nie zdradzę Twojej tożsamości, tak jak Ci obiecałam) powstaje coś takiego. W klimacie miniaturki- chociaż raczej oderwana od obecnej treści (przypominam, że ostatnio bohaterowie znaleźli się u Hermiony) chociaż uwzględniająca zdarzenia z poszczególnych częsci. Ale jednak osobna. Chciałam wrzucić kontynuację najpierw, ale jak mówiłam- obietnica to obietnica.

A więc TO jest jak nasza wariacja teatralna. Planuję jeszcze jedną część TEGO, a potem normalną kontynuację miniaturek. Oczywiście w międzyczasie rozdział- z opowiadaniem głównym myślę, że jesteśmy już trochę nawet za połową.
 Wiem, że TO trochę dziwne i powtarzające się. Ale dane słowo jest rzeczą świętą.

Tak więc Kochana- jest! Mam nadzieję, że nie zawiodłam.

PS: Przeczytajcie proszę raz jeszcze tytuł, nim zaczniecie tekst :)




NIEUCHWYTNE



- Hermiono?

Gryfonka drgnęła i odwróciła się zdenerwowana. Poderwała się z miejsca i skłoniła głowę na widok Narcyzy, zmierzającej w jej kierunku.
Kobieta podeszła do niej i spojrzała na nią poważnie.

- Razem z Lucjuszem i Draco uważamy, że powinnam sprawdzić, czy... Czy nie robiłaś sobie żadnych rzeczy nierosądnych- zaczęła spokojnie, acz stanowczo. – Więc proszę cię...

- Och, tak...rozumiem- wyszeptała Hermiona, spusczając głowę. Na jej policzki wstąpiły rumieńce.

Drżącymi rękoma zdjęła przez głowę sukienkę i położyła ją na łóżku. Wiedziała, że to co się dzieje było nieuniknione i wynikało z troski. Wiedziała, że celem nie jest sprawienie jej dyskomfortu lub zawstydzenie jej. Narcyza zachowała delikatną i stanowczą klasę- nawet wtedy, gdy zmuszona była do tak intymnego procesu. Kobieta omiotła poważnym spojrzeniem blizny, które pochodziły z wcześniejszych objawów słabości, a także ślady przebytych tortur. Gestem pokazała, że Hermiona ma się odwrócić po czym skontrolowała jej plecy. Dopiero pod sam koniec coś przykuło jej uwagę. Zmarszczyła brwi i odgarnęła kasztanowe kosmyki z ramion dziewczyny. Ukazał się duży siniak, a pod nim dwa mniejsze.

- Co to jest, Hermiono? – zapytała poważnie Narcyza, przypatrując się okaleczeniu.

Po chwili podniosła wzrok i spojrzała prosto w oczy dziewczyny. Ponownie była tą apodyktyczną i nieznoszącą żadnych kłamstw arystokratką.
Gryfonka zadrżała pod wpływem chłodu spojrzenia i stresu, że Narcyza jej nie uwierzy.

- Nie wiem, pani. Naprawdę! – zaczęła żarliwie. – Przysięgam na wszystko, że to nie moja robota, ani też nie przypominam sobie, by ktokolwiek maczał w tym palce! Błagam panią o uwierzenie! Ja już dawno nie robiłam takich rzeczy i nie wiem...

Narcyza przypatrywała się żarliwym, wręcz rozpaczliwym błaganiom podopiecznej. Wiedziała że mówi prawdę, widziała to w jej oczach.
Lekko skinęła głową i spojrzała ponownie na siniaki.

- Może się uderzyłaś, hmm? Niepamiętasz? – zaczęła siląc się na ton bezbarwny.

- Nie przypominam sobie, pani. Ale zapewne tak było. Pewnie nie zwróciłam uwagi...

Pani Malfoy przytaknęła i pozwoliła Hermionie się ubrać. Po wszystkim ujęła palce jej lewej dłoni i złożyła lekki pocałunek na czole dziewczyny.

- W porządku, moja droga- oświadczyła spokojnie. - Możesz na powrót zabrać się za swoje obowiązki. Byłabym wdzięczna, gdybyś zajrzała do fioletowego saloniku i lekko go uprzątnęła. Potem możesz zrobić sobie wolne i trochę poczytać. Skrzaty gotują dziś kolację, tak więc się nie kłopocz.

I opuściła pomieszczenie, nie oglądając się za siebie. A nieuchwytny strach trzymał się mocno jej ponurego, matczynego serca.




***********



Naraz świat zawirował i Hermiona musiała złapać się oparcia krzesła by nie upaść.
Spokojnie, wdech i wydech.
Zostały jeszcze dwie półki. Wyciągnęła rękę, aby szybciej skończyć lecz wtedy zachwiała się i o mały włos nie upadła.
Co u licha się działo?
Nieuchwytna rzeczywistość...
PRZESTAŃ!!!
Piękny salon Malfoyów kręcił się w kółko, a ona sama była w samym środku tej diabelskiej karuzeli.
W porządku. Musi odpocząć. Za chwilę skończy, tylko...

Powoli zeszła na ziemię po czym trzymając się ścian doszła do wersalki i w połowie upadła w połowie się na nią położyła.
Leżała zastanawiając się, skąd się wziął ten dziwaczny stan. To prawda, ostatnimi czasy czuła się nieco zmęczona, mimo iż Malfoyowie skrupulatnie pilnowali, by kładła się spać o przyzwoitej porze. Więc o co chodziło?
Usłyszała skrzypnięcie drzwi i poderwała się z miejsca. Jednak najwyraźniej zbyt szybko, bowiem straciła równowagę i ponownie upadła.
Narcyza uiosła brwi i pospiesznie przeszła przez pokój. Nie mówiła nic, tylko wpatrywała się poważnie w podopieczną i wyciągnęła przed siebie rękę.

- Złap mnie, Hermiono- rozkazała w końcu.

Gryfonka zebrała w sobie wszelkie pokłady uwagi i skupienia, nie zdołała jedak wykonać polecenia- zamiast tego wyszedł jej bliżej nieskordynowany ruch.
Narcyza pospiesznie chwyciła dłoń Hermiony i przycisnęła ją do siebie. Jej chłodne, błękitne spojrzenie zdawało się mrozić, przeszywać Gryfonkę na wskroś. Milcząc trwała bez ruchu, aż w końcu pospiesznie podniosła się.

- Odpocznij jeszcze trochę nim skończysz- rzuciła na odchodne.

Po chwili Hermiona została sama. Tego, że straciła przytomność zaraz potem przez długi czas żaden z domowników nie odnotował.



*****



Narcyza przypatrywała się nieprzytomnej Hermionie, ściskając jej dłoń prawie do białości. Przypominała sobie te wszystkie chwile, które zdawały jej się wiecznością...
Pamiętała dokładnie jak zobaczyła ją w Malfoy Manor po raz pierwszy- wtedy, kiedy przyszła przekazać jej wszystkie zasady, mające od tamtej pory władać jej życiem- ujrzała wtedy małą, przerażoną dziewczynkę, nieruchomo- jak przykazał jej Lucjusz- czekającą na rozkazy swoich nowych władców. Pamiętała, jak Hermiona błagała ją na kolanach o wybaczenie po tym, jak po raz pierwszy zdarzyło jej się niewłaściwie odezwać, jak nieraz musiała ukarać spoliczkowaniem niesubordynację dziewczynki. Przypomniała sobie także to przerażenie, które zagościło w sercu, gdy ukochany Draco przekazał informację o ucieczce Gryfonki i tą niesłychaną ulgę, na widok jej całej i zdrowej w rodzinnym domu, a także posępne lochy, gdzie wraz z Lucjuszem zdecydowali się zamknąć podopieczną w ramach kary za ten bezmyślny wybryk. Następnie tą szczerą radość widoczną w brązowych oczach, gdy wyraziła zgodę na korzystanie przez nią z biblioteki... Na nowo poczuła tą samą bezsilność, którą odczuwała podczas trudnej rozmowy o samookaleczaniu. Przypomniała sobie, jak mała, odważna Hermiona oddała się jako żywe narzędzie okrutnej Bellatrix w zamian za wolność jej i Draco... Jak potem niedowierzając, półprzytomna śledziła proces połączenia krwi i włączenie do rodziny. Jak ona sama, pani domu, opiekowała się nią po porwaniu przez Śmierciożerców i musiała odpowiadać na pełne szczerego zdziwienia wątpliwiści Hermiony: "Nie brzydzisz się mnie, pani...". Jak czuwała przy niej całymi nocami, zmieniając lodowe okłady na jej rozpalonym czole...
Strach o życie tego bezbronnego dziecka, jaki odczuwała wtedy, porównywała z jednym z najgorszych doświadczeń - mimo iż niekoniecznie Hermiona powinna zdawać sobie z tego sprawę.
Była ich niewolnicą i służącą- lojalną i oddaną im w zupełności , ale i kimś więcej.
Narcyza byla mile zaakoczona odkryciem, ze jej Bogin zmieniał się teraz nie tylko w martwego Draco, ale i martwą Hermionę- i to ostatecznie roztrzygnęło kwestię przynależności Gryfonki.
"Jesteś nasza" mruknęła kobieta,odgarniając Hermionie kosmyki z czoła. Z uśmiechem dotknęła też pasemka blond, ktore sama jej sprezentowala.
Zaplatanie warkoczyków...Tak bardzo to lubiła, natomiast samą Hermionę prawdopodobnie denerwowało niemiłosiernie- nie miała jednak rzecz jasna odwagi się sprzeciwić.
Od niechcenia rozdzieliła kosmyk na trzy pasma i zaczęła je przekładać między sobą.

W tym momencie do sali wbiegł przerażony Draco.
- Mamo!! Co z Granger?!!- krzyczał, biegnąc przez salę.
Narcyza uciszyła syna ruchem ręki, ale Draco nie słuchał.
- To już staje się nudne, szlamo!! ("Draco!" Krzyknęła oburzona Narcyza). Ciągle jesteś albo chora, albo nieprzytomna, albo torturowana! - warczał. - Nie możesz CHOCIAŻ PRZEZ CHWILĘ nie sprawiać problemów!!!????
- DRACONIE, PROSZĘ W TEJ CHWILI SIĘ USPOKOIĆ!!!!! – zagrzmiała arystokratka.

Ślizgon zaś jakby na komendę opadł na krzesło. Utkwił matowe spojrzenie za oknem, jakby nagle bardzo zainteresował się lotem zagubionego ptaka. Wrona, a może sroka... Wolna i niczym nie zobligowana szybowała prosto do słońca, by po chwili majaczyć w załzawionych tęczówkach, aż w końcu zupełnie zniknąć stapiając się z horyzontem i przenosząc do innego świata złudy i nieuchwytnych marzeń. Cudzego świata.
Ich światem natomiast było tu i teraz. Biała sala szpitalna i kasztanwe loczki rozsypane na poduszce.
W tej samej chwili drzwi do sypialni skrzypnęły i pojawił się w nich magomedyk.
Narcyza i Draco poderwali się niemal synchronicznie.

- Pani Malfoy? Znane już są wyniki badań. Zapraszam do mojego gabinetu- oświadczył lekarz.

Narcyza ruszyła za nim, a Draco został sam na sam z Hermioną.
Ta chwila... Och, ileż podobnych było już w jego życiu, w tym krótkim czasie, kiedy Hermiona stała się częścią wszystkiego.
Naprawdę, czuł się tak, jakby w myślodsiewni wciąż na nowo oglądał jedno i to samo wspomnienie. Wiedział, że z całej tej sytuacji... Z tego wszystkiego opowiadanie byłoby kiepskie. Nikt nie lubił czytać ciągle o tym samym.
Ale niestety- żadne opowiadanie to nie było. Prawdziwe życie pisze swoje scenariusze- czasem przerażająco jednostajne. Tak było i w tym przypadku. Jeden i ten sam horror, wciąż przeżywany od początku. Zmieniało się niewiele. To co najważniejsze... ten, kto najważniejszy, kto jest całym światem pozostawał.
Upiorny taniec ze śmiercią, wciąż zaczynany od początku, od początku, od początku.

Tym razem się uda- to kiedy kolejny raz Hermiona- boska, niewinna Hermiona będzie w śmiertelnym zagrożeniu?
Dlaczego ona? Czy to cena, którą musieli płacić- wszyscy troje- za to niewysłowione szczęście?
Ironia! Jak długo może jeszcze się udawać? Za każdym razem niewysłowiona ulga mieszała się z obawą- co będzie następne?
Obawą, ale i nadzieją. Że tym razem będzie mogła być szczęśliwa, że to już naprawdę raz ostatni... Nieuchwytny ból ściskał szarą bezradność i razem wirowali, pozwalając by ten morderczy taniec zamieniał się w przerażającą swą zwczajnością bierność, która ze wszystkiego była najgorsza.


Łzy, zwątpienie, strach i smutek. Wciąż na nowo i na nowo. Nieuchwytne.



***********



-Tak wygląda mózg osoby zdrowej- uzdrowiciel machnął różdżką- A to jest mózg państwa służącej.
Różnica była widoczna. Pierwszy obraz lśnił granatowym blaskiem, a liczne bruzdy i zakręty stanowiły niezwykłą zagadkę potęgi ludzkiego umysłu.
Na obrazie drugim zaś widoczna była rozległa, biała substancja, przyćmiewająca nadzieje na przyszłość.
Lucjusz i Narcyza siedzieli wyprostowani nie śmiąc nawet drgnąć.
Uzdrowiciel zaś spojrzał na nich uważnie.
- Szanowni Państwo Malfoy, przez te dwa miesiące, radziłbym rozejrzeć się za nową służącą.

A Lucjusz z Narcyzą na jego słowa z trudem powstrzymali nieuchwytną wściekłość.



****************



- Mamo... Idź do niej... – zaczął niepewnie Draco.

Narcyza drgnęła wyrwana z zamyślenia i spojrzała na chłopaka zaskoczona.

- Och, może kiedy indziej, Draco. Zaraz muszę aportować się do domu. Ojciec wraca z pracy i...

- Siedzisz tu codziennie... – przerwał. – A ona o was pytała...

Narcyza wyraźnie ożywiła się.

- Doprawdy? I co jej powiedziałeś?

- Że tata ma dużo pracy, a ty jesteś zajęta domem. Zrozumiała i więcej nie pytała. Nie ma pojęcia, że przesiadujesz tu całymi dniami, a gdy przychodzi ojciec spędzacie bez ruchu długie godziny przed jej salą. Znasz ją. Dalej traktuje was jak swoich właścicieli i nie odważy się powiedzieć chociaż słowa, poddającego w wątpliwość wasze zachowanie.

- Wiem, Draco...

Przez chwilę nic nie mówili.

- Ona cię potrzebuje, mamo- wyszeptał w końcu Draco.

- Bzdura! Jestem pewna, że traktuje również ciebie jako bliską osobę i...

- Zgadza się- potwierdził Ślizgon. – Podaję jej szklankę z wodą, poprawiam kocyki, całymi dniami rozmawiamy i sprzeczamy się, ale zawsze jej ustępuję, bo wiem jak bardzo jest chora- nabrał powietrza. – Ale my mamy dopiero piętnaście lat, mamo. Sama przecież to mówiłaś... Ona potrzebuje, byś ją potrzymała za rękę i się nią zaopiekowała. Nie ja, nie magomedycy, ale ty! Potrzebuje opieki kogoś dorosłego, zapewnienia, że wszystko się ułoży. Potrzebuje matki, a dobrze wiesz, że jest to sprawa niemożliwa. Więc zajmij tą rolę, jak... jak to czyniłaś dotychczas... – po raz kolejny się zatrzymał, po czym ujął dłonie rodzicielki. – Dobrze wiesz, mamo, że jak tego nie zrobisz, już zawsze będziesz żałować...

A w oczach Narcyzy pojawiły się łzy. Wpatrywała się w nieuchwytną przestrzeń, pozwalając im moczyć swoje idealnie wypudrowane policzki i zastanawiając się, kiedy jej mały synek zdążył tak bardzo dorosnąć.



*******



- Dzień dobry, moja mała Hermiono! – zaczęła Narcyza, wchodząc żwawo do sali.

Leżąca na łóżku Gryfonka podniosła wzrok znad przeglądanej książki- na widok swojego gościa twarz jej pojaśniała.

- Pani Narcyza! Jak wspaniale! – wykrzyknęła lekko.

Narcyza przybrała maskę pewności siebie i podeszła do jej łóżka, a następnie zajęła miejsce na krześle, które stało obok.

- Na początku powiedz jak się czujesz- zarządziła.

Hermiona uśmiechnęła się do niej słabo, a na jej zmęczonej chorobą twarzy wykwitły ledwo zauważalne rumieńce.

- Dobrze, pani. Całkiem dobrze. Magomedycy mówią, że jest ze mną stabilnie, chociaż nie wiem tak naprawdę, co mi jest, a oni twierdzą tylko, że jestem na obserwacji... – urwała i spojrzała smutno na swoją panią.

No tak, muszą tak mówić. Narcyza z Lucjuszem kategorycznie zakazali zdradzać Hermionie jakichkolwiek informacji odnośnie jej stanu zdrowia, a że Malfoyowie byli prawnymi opiekunami dziewczyny, lekarze byli zobligowani do przestrzegania ich życzenia. Teraz jednak, patrząc w głębokie brązowe oczy nabrała wątpliwości, czy aby napewno Gryfonka nie ma pojęcia o tym, jak bardzo jest źle. Była najinteligentniejszym stworzeniem jakie kiedykolwiek spotkała. Wiedziała dużo bez ani jednego słowa. Możliwe że...

Świadomość, że to dziecko zdaje sobie sprawę z tego, że jest umierające była dla Narcyzy straszna. Przecież właśnie dlatego podjęli z Lucjuszem decyzję, o utrzymaniu w tajemnicy przed Hermioną prawdy o chorobie. By zaoszczędzić jej zmartwień. W procesie leczenia bardzo ważny jest przecież komfort psychiczny. Tymczasem... Tymczasem Hermiona mimo iż w pewnym stopniu najwyraźniej domyśliła się prawdy, nie dawała po sobie poznać jakichkolwiek oznak rozpaczy.

Spędzała całe dnie z Draco i z tego co syn opowiadał, mimo że brakowało jej sił wciąż była tym samym kochanym, lekko niepewnym promyczkiem, darzącym ich rodzinę niewysłowionym szacunkiem.

Narcyza wyrwała się z ponurych myśli i zdobyła a uśmiech.

- Draco poprawiał ci te poduszki? – spytała szybko, patrząc krytycznie na posłanie dziewczyny. – Ech, zawsze powtarzałam mu, że liczą się dobre chęci, ale musi być ci strasznie niewygodnie!

Podniosła się z miejsca i przytrzymując małą w pasie zaczęła delikatnie wygładzać pościel. Czuła, że ciało Hermiony lekko zadrżało, a po chwili dobiegł ją jej cichy, niepewny głosik.

- To tak bardzo, bardzo niewypada...

Na powrót usiadła i spojrzała na zawstydzoną twarz.

- Co takiego, moje dziecko? – spytała łagodnie, głaszcząc jej włosy.

- To ja jestem waszą służącą... I to ja powinnam wam dogadzać, nie na odwrót- wyjaśniła.

„Nie jesteś dłużej naszą służącą. Ani niewolnicą. Ty jesteś naszą miłością!”- przeszło przez myśl pani Malfoy. Oczywiście, nie powiedziała jej tego.

- Jestem pewn, że nadrobisz to wszystko jak tylko wrócisz do Malfoy Manor- odezwała się, łapiąc ją za rękę. – Naprawdę Hermiono. Dla mnie nie stanowi to żadnego problemu. Nie powinnaś się tym przejmować- zakończyła.

Hermiona patrzyła na nią zagadkowo.

- Jak wrócę do Malfoy Manor... - powtórzyła zamyślona.

„Nie, tylko nie to...Oczywiście, że wrócisz...” – myślała Narcyza. – „Masz w to wierzyć... Rozkazuję ci w to wierzyć...”

- Tak właśnie. Już niedługo. – ucięła dyskusję. – A z resztą... Poprostu powinnaś podporządkować się naszym poczynaniom. I odpoczywać. – podniosła się z miejsca i złożyła pocałunek na czole Hermiony. – Pójdę już, moja droga. Lucjusz powinien wrócić już z pracy!

I niedając dziewczynie szans na jakkolwiek reakcję pospiesznie opóściła salę, obawiając się, by Hermiona niedostregła srebrzystych łez, spływających po jej policzkach.



*****



- Co masz tutaj? – ciekawił się Dracon, kładąc dłońń na głowie Hermiony. Często to robił.

Naraz poczuła się taka mała i bezbronna.

- Niepewność- odrzekła po chwili. – I smutek, i uśmiech. I ciebie, i twoich rodziców...

- A tutaj? – zszedł ręką niżej, w okolice serca. Doskonale wyczuwał pod dłonią miarowe bicie.

Stuk-stuk-stuk.

- I ciebie, i twoich rodziców...- powtórzyła.

- To są też twoi... – zaczął Draco, ale z pewnych powodów zrezygnował. – Ale co z wszystkim innym? – spytał ni z tąd ni z owąd. – Z tym bez czego niemożliwe byłoby życie... Nie, nie istnienie. Życie. To jest wielka różnica.

- Zasadnicza- zgodziła się Hermiona. – Ale... Bez was bym nie dała rady... I wszystko co inne zawiera się w niemożliwym. Jednocześnie wychodzi poza te granice. Daleko, poza nasz punkt widzenia. A naszym zadaniem jest się w tym odnależć. Gonić to, ale powoli. I żyć po swojemu, ale trzymając się reguł. Mocno i z całej siły...- Na jej twarzy pojawił się wyraz nieskończonych możliwości. Możliwości, które nagle zostały tak okrutnie poddane w wątpliwość.

- I umieć czysto oceniać to, co nas spotyka. – dopowiedział Draco. - Czysto i bez zbędnej uwagi, ale dokładnie. I tyle. Albo raczej- nieskończenie wiele- pocałował ją w czoło.

Przez chwilę żadne nic nie mówiło.

- Myślisz, że mamy duży wpływ na nasze życie? – zapytał Ślizgon ni z tąd ni z owąd. – Przecież doświadczenie na pewno w pewien sposób nas... determinuje. A przynajmniej... kształtuje.Więc gdzie jest granica? Co możemy modulować, a co leży poza naszym zasięgiem? Czy już zawsze musimy czuć się indoktrynowani, bo może właśnie teraz waży się nasza przyszłość? To straszne!

- Zgadza się- odrzekła cichutko. – Nieustannie rozgrywa się walka o to, jak będzie wyglądać "jutro" czy "za miesiąc". Ale wydaje mi się... Że to wszystko jest bardziej naturalne.

- Więc uważasz, że wszystko ma swój cel? - domyślił się Draco.

Potwierdziła skinieniem głowy.

- Każdy z nas postrzega świat inaczej. - wyjaśniła. - Nie ma w tym nic złego. Czasem po prostu zdarzają się rzeczy których nierozumiemy. Ale z wszystkiego czerpiemy naukę. Nawet nieświadomie. Każde zdarzeie umacnia nas lub osłabia, ale nieodmiennie bogaci naszą psychikę. A niektóre zdarzenia... Mimo że ich nie rozumiemy, to muszą się zdrarzyć.

- Jak śmierć twoich rodziców- wyrwało się Draconowi, nim dopuścił do świadomości wytworzoną myśl. Widok szeroko otwartych oczu Hermiony skłonił go do wyjaśnień. – Hermiono... Ja wiem, że to okrutne... Oddałbym wszystko, by nadal żyli i byś była szczęśliwa. Ale to... To było jak taki mały impuls. Jak zamajaczony twór, który poruszył całą sieć mechanizmów maszyny...

- Chyba... Chyba masz rację...- odezwała się słabo. – Trafiłam do was, zostałam waszą służącą... Nasze losy potoczyły się w sposób, którego przecież żadne z nas nie przewidziałoby, nigdy... Potem te wszystkie ataki na mnie... Troska, jaką mi okazujecie. Nasze relacje, zmartwienia, problemy. To wszystko jest jak szatańska układanka. Dziki wir, w którym czasem nie mogę się odnaleźć. A chcę tego, Draco. Wiesz przecież. Za wszelką cenę. I chcę byście wy... Byście byli szczęśliwi. Tylko nie potrafię! Czuję się tak bardzo, bardzo słaba- a wy już tyle razy mnie ratowaliście, a tymczasem... – urwała, a Draco dostrzegł w jej oczach łzy bezsilności. – Wiesz... wiesz, że umrę? – zapytała cicho.

Draco wzdrygnął się na te słowa. Już miał zacząć ją zapewniać, że opowiada bzdury, że nic takiego się nie stanie, że oni jej nie pozwolą... Tak nakazali mu udawać rodzice.

Ale nie mógł. Nie mógł jej okłamać, bez względu na to, że złamie zakaz państwa Malfoy. Doskonale rozumiał motywy postępowania Lucjusza i Narcyzy- sam nawet swego czasu je popierał. Ale spojrzenie w tą ukochaną twarzyczkę blokowało go. Nie potrafił zaprzeczyć. To nie tak, że nie chciał jej chronić. Bardzo chciał. Oddałby wszystko dla jej komfortu psychicznego. Ale przecież ona... Ona...

Jego matka zabiłaby go za to, co jej powiedział. Jak tylko użyje leglimencji...
Ale przecież... Oni nie mieli pojęcia, że Hermiona doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego stanu. Myśleli, że mogą ją uchronić. Że skoro polegli, nie mogąc chroić jej życia, to przynajmniej psychikę się uda.
Że pozostanie ich skarbem, radosnym i spędzającym ostatnie chwilę w pełni szczęścia.
Niewinnym i nieświadomym.
Polegli. Niedocenili Hermiony. Jej niczym nieskalana niewinność współgrała przecież z niezwykłym umysłem- niezwykłym jak ona cała. Widziała więcej niż przypuszczali, czuła więcej niż przypuszczali. Bez wątpienia nawet więcej niż oni. Znała to, co nieuchwytne. To wszystko, czego oni się domyślali.
Ich mały, prywatny cud.
JEGO prywatny cud.
Dlaczego byli tacy młodzi? Przecież nie było prawa... To nie tak powinno wyglądać. Przecież on ją kochał!
Zacisnął powieki i wziął głęboki wdech. A potem otworzył oczy i bardzo wyraźnie oznajmił:

- Tak, Hermiono. Najprawdopodobniej umrzesz i wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę.





CDN