wtorek, 30 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 29


Dziś powiem Wam jedno...
PRZEPRASZAM!

Znowu zawiodłam. Pisałam Wam ostatnio, że dzieją się u mnie dziwne rzeczy... Ale ile jeszcze mogę się nimi usprawiedliwiać? Wiele z Was straciłam przez te fanaberie.... Przez traktowanie Was po macoszemu, a jesteście... Najlepszym, a przynajmniej jednym z, co od dłuższego czasu mnie spotyka.
Nie ma słów, by wyrazić to, jak się czuje, jak bardzo zawiodłam się na samej sobie....
Proszę, oto rozdział. Myślę, że.... Przełomowy. Dużo się dzieje, chociaż to niewspółmierne z jego długością....
Coraz bardziej zbliżamy się do końca, ale myślę, że przed nami jeszcze z dziesięć rozdziałów. Zobaczymy. A potem.... znów zobaczymy.
Tymczasem- wszystkim Wam życzę miłej lektury.
I pamiętajcie- jesteście najlepsze!


ROZDZIAŁ 29



Dla Hermiony było to coś niesłychanego. Ramię w ramię a za swoim szkolnym wrogiem, w dodatku mając  na ramionach jego własną pelerynę z herbem Slytherinu. Zdawała sobie sprawę, że wielu uczniów domu węża mogłoby poczuć się oburzonych tą obrazą majestatu- ktoś taki jak ONA nie miał przecież prawa... Mało tego, jeszcze do niedawna sam Draco byłby pierwszą osobą skłonną do takiego podejścia.
Dziwne, doprawdy.
- To...dobranoc, Draco- odezwała się cicho, stając na przeciwko niego, gdy już nie było możliwości towarzyszenia sobie pod pretekstem konieczności udawania się w tym samym kierunku.- Dziękuję za płaszcz.
- Drobiazg. Ale następnym razem się ubierz. I bez dyskusji! Takie małe szlamcie powinny się słuchać!
            Sama nie wiedziała dlaczego- zabrzmiało to... Słodko. Mimo obelgi, od której... Przecież nie byłby sobą, gdyby się od niej powstrzymał.
Gdyby się ciepło uśmiechnął, pomachał i stwierdził, że rozmawiało się całkiem w porządku.
Gdyby na upartego, do znudzenia nie wypominał jej pochodzenia. O każdej porze dnia i nocy, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
Westchnęła,
- Kolorowych koszmarów, Granger. Trzymaj się...względnie dobrze- dobiegł ją głos Draco.
A Ślizgon poczuł ucisk w żołądku, ale było to.... dość miłe uczucie.
Kiedy patrzył na te zarumienione od mrozu policzki... Wyglądała tak uroczo, że... To było aż niewiarygodne. Przecież  tak bardzo, bardzo go irytowała! Pochodziła z rodziny mugoli, była przemądrzała, zawsze WSZYSTKO musiała zrobić najlepiej- nawet jego matka musiała to przyznawać. Jedyna osoba, która wiedziała, co czuje, jak ciężko mu być sobą w takiej sytuacji... Która z autopsji znała ten lęk, w niemym porozumieniu dzieliła z nim wszystkie smutki i żale...
A tymczasem Hermiona....  Ona zdawała się WIEDZIEĆ. ROZUMIEĆ. Mimo że przecież tą dziewczynę kochali wszyscy. Pomijając fakt, w jaki zdobyła popularność... Każdy chciał się z nią zadawać. Gdy szła korytarzem każdy się z nią witał- a ona, grzeczna i kulturalna jak zwykle, starała się być dla wszystkich taka milutka i słodziutka.... A mimo wszystko w jej oczach widział...smutek. Nie jakąś ogromną, bezdenną rozpacz, ale wyraźny.. brak. Brak czegoś małego, chociaż wcale istotnego. Starą tęsknotę, z którą dawno już chyba pogodziła się. Nauczyła żyć w takim, a nie innym środowisku. Sytuacji. A teraz...teraz czuł, że ona rozumiała. Wiedziała. Bez zaproszenia weszła w jego prywatny świat lęków i złudnych nadziei. Mimo że przecież nic takiego się nie stało. Mimo że przecież zamienili raptem parę zdań. I jeszcze.....

"Daj się poznać"- powtarzała w głowie Hermiona, wracając do Wieży Gryffindoru.
Niemożliwe. Wręcz niewiarygodne, by ktoś taki jak Draco Malfoy naprawdę chciał poznać JĄ. Szlamę Hermione Granger. Ale z drugiej strony...
Te kilka słów wypowiedział tak szczerze, że pewnie on sam był tą szczerością zaskoczony. To było takie...Dobre. Takie prawdziwe!
Dziwne doprawdy, do czego to doszło, by słowa wypowiedziane przez kogoś takiego jak Draco Malfoy podziałały na nią w ten sposób....Dotąd nawet nie dopuszczała do możliwości faktu, że ten denerwujący Ślizgon może w ogóle interesować się czymkolwiek, co dotyczy jej. A prawda była taka, że...
Niewiedziała. Sytuacja była dla niej tak absurdalna, że nie miała już pojęcia, co jest naprawdę, co sobie wmawia, a co jest tylko jej złudą. Nie mylić z marzeniami. To zupełnie inna kwestia.

******

- Coś ci leży na wątrobie, czyż nie?! -bardziej oświadczyła niż spytała Ginny, gdy następnego wieczora siedziały w Pokoju Wspólnym.
Pora była już późna, zarówno Harry i Ronald, jak i Violetka dawno położyli się spać. W salonie zostało tylko kilkoro drugoroczniaków i prawie cały siódmy rok- obładowany w zapas opasłych tomów właśnie planował zrealizować swój ambitny plan rozpoczęcia przygotowań do owutemów. Im szybciej, tym lepiej. To zaś, czy ktokolwiek z mało roztropnych z racji swego wieku siedemnastolatków, zdoła NAPRAWDĘ wziąć sobie do serca mądrą radę, jakoby im wcześniej naukę rozpoczną, tym łatwiej będzie potem- pozostawało kwestią sporną.
            Hermiona zamrugała szybko i spojrzała na przyjaciółkę uważnie. Wygoniła z głowy obraz Draco Malfoya i skupiła się na drugim problemie, który nie dawał jej spokoju.
Violetka. Ich cudowna przyjaciółka, która zawsze gotowa była ich wysłuchać, pocieszyć, wesprzeć. A ona...
Czuła się podle sama przed sobą, dopuszczając do świadomości podejrzenia odnośnie koleżanki. A co dopiero działoby się, gdyby te obawy wypowiedzieć na głos... Jednak z drugiej strony- czyż nie od tego byli przyjaciele? By wspierać się nawzajem, dzileić z nimi obawy i smutki...nawet względem siebie nawzajem? Koło się zamyka. Co za cholernie zła sytuacja!
Chociaż z drugiej strony... Przypomniała sobie rok trzeci. Profesor Lupin okazał się ogromnym wsparciem dla Harrego, więc czemużby nie... Przecież zaufani, dobzi nauczyciele od tego są.
A Hermiona wiedziała jedno- nie da rady dalej tłumić w sobie owego podejrzenia.  To po prostu fizycznie przekraczało jej możliwości.
- Nie, Ginny- odezwała się, wstając energicznie z fotela. - Idź spać. A ja muszę pomówić z Ingrid. Teraz.

********

- Hermiono! Co za.... Niespodziewana wizyta! - profesor Couvert nie kryła zdziwienia, widząc gościa w drzwiach swojego gabinetu.
Dziewczyna natomiast dopiero teraz zdała sobie sprawę, że trochę niefortunną porę wybrała. Naprawdę było już późno i w jednej chwili zrobiło się jej bardzo głupio.  Na szczęście jednak Ingrid miała na sobie jeszcze dzienną szatę i najwyraźniej zajęta była swoimi sprawami. Mimo wszystko jednak dziewczyna poczuła się niepewnie. To była..... Dość nietypowa sytuacja. Nie było już jednak odwrotu.
- Pani profesor...- wydukała Hermiona, nerwowo odgarniając kosmyki włosów- Ja.... Przychodzę z pewną sprawą. Wątpliwością, która właściwie nie daje mi spokoju. I...
- Wątpliwością?- profesor Ingrid zmarszczyła brwi i wpuściła dziewczynę do środka. - Dołożę wszelkich starań by ci pomóc, ale.... Musisz mi powiedzieć dokładniej, o co chodzi. Proszę, usiądź!- wskazała Hermionie krzesło sama zaś zajęła fotel za biurkiem i utkwiła wzrok w swojej uczennicy.
Hermiona nabrała powietrza i odważyła się spojrzeć na rozmówczynię.
Rzeczywiście- z twarzy nauczycielki aż biło ciepłe zainteresowanie i skupienie- tak, jakby sprawa Hermiony była w tym momencie jedyną, która zaprząta jej umysł.
To dodało dziewczynie odwagi i już spokojniej, starając się mówić najjaśniej jak się dało, zaczęła pisywać całą sprawę od początku.

*****

Kiedy skończyła przez jedną, krótką chwilę w gabinecie zapanowała grobowa cisza- wydawała się być ona aż nienaturalna.
Potem natomiast profesor Couvert powoli skinęła głową.
- Profesor Malfoy donosiła mi o twojej idealnej pracy na temat Mutatioipsumów- oświadczyła. - Mniemam, że przyczyna tego nadzwyczajnego  zainteresowania z twojej strony leży w.... Jakby to ująć...- zamyśliła się przez moment- Zaistniałych okolicznościach. Chociaż z drugiej strony przyznam, że biorąc pod uwagę twoje całościowe wyniki w nauce bezbłędność i profesjonalizm w wypracowaniu nikogo nie powinien dziwić...
            Zarumieniła się, słysząc taką pochwałę w ustach opiekunki swojego domu. Nie było jednak czasu na dłuższe zastanawianie się nad tą sytuacją.
Ciepłe oczy Ingrid mrugnęły raz, a potem drugi. Źrenice rozszerzyły się.
- A więc....- zaczęła nauczycielka. - A więc dobrze... Doceniam twoje....Twój analityczny umysł. Mniemam też, że nie było ci łatwo tu przyjść i zwierzyć mi się z tych obaw... Zwłaszcza, że jak zauważyłam, zaprzyjaźniłaś się bliżej z panną Souley. Tym bardziej czuję się zaszczycona zaufaniem, którym mnie obdarzyłaś. Dziękuję ci za to.
            Hermiona spuściła głowę i wyjąkała coś niezrozumiale, jednak nie przerywała monologu.
- Powiedz mi jednak... Co dokładnie pozwala ci podejrzewać koleżankę o bycie.... Tą istotą? Powiedzmy sobie szczerze- to dość nietypowe oskarżenie. Charaktery ludzkie są przeróżne i nawet jeśli... Jeśli Violeta Souley jest osobą specyficzną, nie musi to oznaczać, że posiada inną naturę niż ludzką.
            Gryfonka skinęła. To prawda, teraz to wszystko  zaczęło jej się wydawać coraz bardziej irracjonalne. Przecież...
- Odniosłam takie przypuszczenie, bo jeszcze nigdy... Jeszcze nigdy tak się nie czułam- wyjąkała na swoje usprawiedliwienie. - Do tego.... Do tego kłótnia z moimi starymi przyjaciółmi... W prawdzie poszło nam o co innego, ale zwykle... Zwykle ze sobą rozmawialiśmy, a w tamtym przypadku po prostu...
- Tamten przypadek był specyficzny, czyż nie?- zagadnęła profesor.
- Cóż.... Tak, zgadza się- dziewczyna zaczęła się miotać. - Naprawdę, to chyba dość szalone przypuszczenie, ale.... Czuję się nieco inaczej. I... I wiem, że to okrutne, ale.... Ale od pewnego czasu naprawdę staram się znaleźć wszelkie przesłanki mwiące o tym, że jednak się mylę. i.... I chyba kiepsko mi to wychodzi. Ale z drugiej strony...
- Posłuchaj, Hermiono- wpadła jej w słowo Ingrid- Chciałabym byś pamiętała o kilku rzeczach. Po pierwsze- przyjaźń to magia. Myślę, że komu jak komu, ale tobie przypominać o tym nie trzeba. Warto uważać, bo bliskie osoby bardzo łtwo est zranić. Z drugiej strony- zniżyła niespodziewanie głos- Mutatioipsumy to potężne, czarnomagiczne kreatury. Coś o nich wiem, uwierz mi. Potrafią perfekcyjnie udawać i odgrywać role, a w tym co mówisz.... Cóż, jest parę rzeczy, które mnie niepokoją.
            Hermiona wstrzymała oddech. Z jednej strony czuła się niesamowicie, a z drugiej... Miała szczerą nadzieję, że nauczycielka definitywnie rozwieje jej wątpliwości. Tak było do tej pory, ale tym jednym zdaniem....Czy rzeczywiście mogło tkwić w tym ziarno prawdy? Czy Violetka naprawdę mogła... Nie, to było straszne!
- ... Musimy obserwować rozwój sytuacji. Nie podejmować pochopnych wniosków ani decyzji. I przede wszystkim...Mieć się na baczności. Rozumiesz?- dobiegł ją głos opiekunki.
Ochoczo pokiwała głową.
- W takim razie cieszę się, że ustaliłyśmy pewne rzeczy. I jestem rada z twojego zaangażowania i bystrego umysłu. Gratulacje... Zapowiada się, że czeka cię świetlana przyszłość- Ingrid Couvert podniosła się z miejsca, na co Hermiona natychmiast zrobiła to samo. - A teraz... Dobranoc, panno Granger. Już naprawdę jest bardzo późno...

******

- Nie podskakuj! - warknął ktoś grobowym głosem. - Mamy już dosyć twojej tyrani!
Zaintrygowana Hermiona przyspieszyła i przedarła się przez sporą grupkę uczniów, zebranych we wschodnim skrzydle na trzecim piętrze. W centrum zbiegowiska stał wściekły Draco Malfoy oraz kilkoro innych uczniów Slytherinu. Niewątpliwie- byli oni w środku bardzo nieprzyjemnej wymiany zdań, której przysłuchiwało się sporo gapiów.
Jedno spojrzenie na twarz Dracona Hermionie wystarczyło.
- Zamknij się, Nott! Daj mi święty spokój i  - warknął Malfoy, zakładając ręce na piersi.
- Bo co? Poprosisz tatusia by namówił Sami-Wiecie-Kogo i wspólnie rzucą na mnie Avadę!? Myślisz, że nikt nie wie? Tożto tajemnica poliszynela! Każdy doskonale zdaje sobie sprawę co z was za jedni!
            Twarz Dracona pobladła jeszcze bardziej niż zwykle. Chłopak za wszelką cenę starał się ukryć targające nim w tym momencie uczucia, ale... Ale Hermiona widziała nutę strachu w jego oczach, dozę niepewności w napiętych kościach policzkowych, wściekłość w spojrzeniu i gniew w całej postawie. A przede wszystkim obawę, którą swoją drogą Ślizgon doskonale maskował.
- Nawet się nie waż- wyszeptał. - Nie masz pojęcia jak bardzo się mylisz!
- Czyżby?!- zakpił Nott. - Nie będziesz wciskał nam kitu, Malfoy. Wszyscy doskonale wiemy, że...
- Niby co?!- odezwała się nagle Hermiona.
Oczy wszystkich utkwiły się w niej; dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co zrobiła. Nie było jednak odwrotu- tym bardziej, że szczerze nienawidziła takich ludzi, którzy... Och!
- Kto tu jest żałosny- kontynuowała.- Masz jakieś prawdziwe oskarżenia., które możesz udowodnić, czy będziesz dalej rzucał ...
- Granger, nie wtrącaj się!!- przerwał Malfoy, jednak Gryfonka nie zwracała na niego uwagi.
- Dalej rzucał żałosnymi frazesami bez pokrycia, nie mając odwagi uderzyć bezpośrednio w rozmówcę, atakując więc jego rodzinę- uniosła głos, teraz już prawie krzyczała, a w jej oczach płonęły tak dobrze znane, niebezpieczne ogniki- Tak jakbyś nie miał za grosz rozsądku, by wiedzieć, że każdy pracuje na swój  własny rachunek?! Jesteś godnym pogardy gnojkiem, który nic nie wie...
- Zamknij się!- Theodore Nott, po pierwszym szoku postanowił zareagować. Jego twarz rozciął brzydki uśmiech; prychnął i zwrócił się do Dracona. - Tak nisko upadłeś, że potrzebujesz ochrony od CZEGOŚ TAKIEGO?!- wskazał na Hermionę.
Draco aż zmróżył powieki z wściekłości.
- Granger, spadaj stąd! Nie wtykaj nosa w nieswoje prawy- warknął.
- Tak! Tak właśnie, Granger. Nikt cię tu nie chce! Powinnaś nauczyć się nie odzywać przy lepszych i znać swoje miejsce, szlamo! - Nott pchnął lekko Hermionę i to przeciążyło szalę.
Draco Malfoy ryknął. Jakim prawem?!..... Jakim prawem ten śmieć obraża JEGO małą Hermionę?! Jakim prawem ją tknął, podniósł na nią rękę...?! JAK ON W OGÓLE ŚMIAŁ ZROBIĆ COŚ TAKIEGO?! 
Nim ktokolwiek- nawet on sam- zdołał się zorientować, z całej siły zdzielił Notta pięćścią w twarz. 
- Nawet się nie waż, bo następnym razem cię zabiję!- wysyczał wściekle, a potem spojrzał na Hermionę. Ona również była zaskoczona całą sytuacją.
- Granger?! Co to było?!- zapytał w końcu cicho, podchodząc do niej. - Po coś się odzywała, hmm?
Odwzajemniła spojrzenie, rumieniąc się lekko.
- Słuchaj... Nie lubię cię... - zaczęła.- Ale jeszcze bardziej nie lubię takich podłych kanalii, które zawsze muszą się wymądrzać, a nic tak naprawdę o życiu nie wiedzą.... Zupełnie tak samo, jak ty. Dlatego też tak często na ciebie się wściekam. Ale...
-  Granger? - przerwał nagle.
Hermiona poczuła się zbita z tropu.
- Tak?  - zapytała niepewnie.
- Przestań, dobra? Po prostu... Nic nie mów i...
- Draco?
Malfoy wywrócił oczami.
- Tak?
- Dziękuję- Gryfonka uśmiechnęła się lekko. - Za obronę i...- nabrała powietrza- Znielubią cię teraz, wiesz? Za bratanie się z...
- Przede wszystkim ja cię nie lubię!- wpadł jej w słowo. - Bardzo cię nie lubię. I jestem na ciebie wściekły, bo przez ciebie i przez to, że musiałem cię bronić stracę reputację. No i oczywiście wszystko mi cholernie jedno. Blaise jest w porządku, Crabbe i Goyle też raczej ujdą. Reszta to jeszcze więksi pozerzy niż ja. Mogą całować tyłek gumochłona. Za to ty.... Dowiedzą się, że ...
- Że jako ta dobra wstawiam się za ciemiężonymi. I tak mnie uwielbiają i przypuszczalnie będą jeszcze przez jakiś czas. Cena popularności- żartowała szeptem Gryfonka. - Daj spokój... Myślisz, że to ważne?
- Nie. Zupełnie nieważne- oświadczył arystokrata, najpewniej jak umiał. - Strasznie mnie denerwujesz, wiesz?
- Ty mnie bardziej!- zdołała tylko wtrącić.
- I jeszcze...Chodź tu!
- Co? Co ty... Przecież tu jestem! - zmieszała się.
- Powiedziałem- CHODŹ TU! Nie dociera?!- Draco przyciągnął ją do siebie i odgarnął jej z twarzy kosmyki włosów. - To było niezłe, Hermiono.
- Czy ty właśnie....
- Chyba tak. I wiesz co....- pochylił się i cmoknął ją w czoło. - Tak. Tak właśnie- to się stało.
Hermiona zarumieniła się, ale na jej twarzy rozkwitł śliczny uśmiech.
- Czy to znaczy, że.... Że już koniec tej czystej nienawiści? - spytała z nadzieją- Nielubimy się, ale dajemy spokój z nienawiścią?
- Chyba żartujesz?! - Draco udał oburzenie, tak, że Hermiona nie zdołała powstrzymać śmiechu. - CIEBIE?! Ciebie się nie da... nienienawidzić! Merlinie, jak to głupio brzmi!
- Bardzo...! - przyznała, tłumiąc chichot. - I...
 - Cicho! Zamknęłabyś się już! - uciął, udając surowość, ale w rzeczywistości żadne z nich jeszcze nigdy nie czuło się tak dobrze i tak bezpiecznie. To była piękna magia. Niepojęta i zupełnie niewyuczalna. Coś, co w jednej chwili rozlało się w sercach obojga, co wreszcie wyszło z cienia, nie pozwoliło się dalej tłumić i spychać, postanowiło zawalczyć i.... I przede wszystkim było dobre. Na tym całym brudnym i złym świecie tliła się ta maleńka iskierka, która teraz rozkwitła do rangi ogromnego żaru. Idealnie. I w tym momencie nie liczyło się nic innego.
Oczy Hermiony..... Dla Dracona w jednej chwili wszystko inne przestało się liczyć. Serce biło mu jak oszalałe, ale każda inna rzecz na tym parszywym łez padole nie miała znaczenia. Wszystko to, co odczuwał od dłuższego czasu zaczynało nabierać kształtów. Poszczególne elementy piekielnie trudnej układanki w mgnieniu oka znalazły swoje miejsce. Minuta, może godzina. Radość, smutek, łzy, śmiech. Och, jakie życie było piękne! Jak to dobrze, że nawet czasem wszystko się wali, bo teraz... Dla takich chwil.... Merlinie, jakaż ona była cudowna! Jakaż słodka, jakaż idealna, jakaż urocza, inteligentna, absolutnie doskonała! I jak wspaniale, że wreszcie mógł to przyznać przed samym sobą!
    Hermiona niepewnie oparła głowę na jego ramieniu. Powoli zaczynało do nich dochodzić, że są obserwowani, chociaż rozmawiali na tyle cicho, że istniała raczej niewielka szansa, iż inni ich słyszą.
- Cóż, jesteś całkiem w porządku, wiesz?- wyszeptała w jego koszulkę.
- Vice versa...Chodź!- pociągnął ją za rękę.
- Co....
- Cicho! Nic nie mów!
- Czyli...-  Hermiona niepewnie uniosła wzrok. - Czyli teraz tak już zawsze? Już zawsze będziesz...
- Tak- przerwał Draco. - Tak, Hermiono. Już zawsze BĘDĘ.
I trzymając się za ręce opuścili tłum oszołomionych uczniów i ruszyli w kierunku błoni.


niedziela, 23 listopada 2014

WARIACJA


KOCHANE!!!!

Na wstępie, chcę Was przeprosić za długą przerwę. Kolejną. Trudno już nawet znaleźć usprawiedliwienie dla czegoś, co staje się regułą.
Tą częścią chciałam zakończyć dawną, miniaturkową serię, jednak po namyśle wymaga ona jeszcze jednej odsłony, która może się ukaże, może nie. Czas pokaże.
Jest zdecydowanie najsłabsza, pisana od kilku miesięcy. W założeniu miała troszkę rozładować napiętą i słodziutką sytuację znaną z poprzednich części serii. 
Powinnam ją poprawić i dopracować, ale...
I tutaj dochodzimy do merituum: Nie wiem, co dalej z blogiem. Nie zawieszam go, po prostu nie mam pojęcia, kiedy dodam notkę. Wiem, że zawaliłam sprawę. Nie tylko tą.
Od pewnego czasu żyję w matrixie. Nie mam zapału do pisania rozdziałów, ani dokładnego pomysłu na "spójnik". Wiem, co ma być dalej w historii, ale muszę przemyśleć, jak ładnie połączyć to z tym, co już mamy.
A narazie... Mam w życiu trudny okres. Przez co sprawy się pokomplikowały. I jest jedna, wielka niewiadoma.
Ta część to najbardziej marna, chaotyczna i NieWiadomoJaka rzecz, jaką napisałam. Nic nie wnosi. Jedynie ma kilka pseudoluźnych kawałków. Nic więcej. Ale musiałam Wam o tym napisać, a że nie lubię wstawiać informacji bez niczego, więc ją zamieszczam. 
Nie musicie jej czytać. 
Ale i tak- dzięki, że jesteście. 

*******

Narcyza uchwyciła w palce kosmyk jej włosów i przyłożyła doń różdżkę.
- Przestępstwem byłoby pozbawienie ciebie w zupełności twojego cudownego, kasztanowego koloru - zaczęła - Ale ponieważ wszyscy Malfoyoie mają blond włosy, coby tradycji stało się za dość...
W jednej chwili pasemko Hermiony stało się srebrzysto blond - w identycznym odcieniu jak włosy całej trójki Malfoyów.
- Po raz kolejny witaj w rodzinie, Hermino - szepnęła,  chowając różdżkę do kieszeni.

* * *

Gryfonka uśmiechnęła się ślicznie na wspomnienie tamtego zdarzenia, a na jej policzki wstąpił uroczy rumieniec. To było takie miłe! Tak nieprawdopodobnie szczere, dobre i pełne uczucia!

Dotknęła blond pasemka, które wciąż było na swoim miejscu- i prawdopodobnie zostanie już jej na zawsze . Następnie odruchowo jej ręka powędrowała do wisiorka- serduszka od Malfoyów, które zawsze nosiła na szyi.
- Może... może coś w tym jest- powiedziała w końcu. Draco westchnął i usiadł obok niej.
- Nie „może”. „Napewno” – usiadł przy niej, zdjął z siebie sweter i narzucił go na jej ramiona. Po chwili namysłu objął ją ramieniem.  – Znalazłaś rodzinę, zrozum to wreszcie. To nie są tylko puste frazesy mojej matki.
Hermiona zaśmiała się ślicznie.
- Dziękuję. Naprawdę- przyznała.
Draco zmierzwił jej włosy, a na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmieszek- niemal tak samo złośliwy, jak za dawnych lat.
- Przez te wszystkie lata myślałem, że moi rodzice nie mogą być bardziej nadopiekuńczy. Myliłem się. Przy tobie pobili rekord...
- Och, to wspaniale z ich strony, że myślą również o mnie! Naprawdę, to bardzo miłe! – próbowała oponować Hermiona.
To prawda, była pełna wdzięczności do swoich opiekunów.
- Mają świra na twoim punkcie- przerwał Draco, powstrzymując chichot. – A moja matka nie daje ci przez to wytchnienia...
- Pani Narcyza jest cudowna! Stresuje się tyloma rzeczami, a jeszcze znajduje czas i siły by...
- To normalne, że mamy się martwią, Mioniu! Całkiem naturalne... – zapewnił. – Tylko patologią jest przesadzanie...
- W tej chwili ty przesadzasz!
- Wcale nie...- urwał, spojrzał na nią i pocałować ją w czubek noska. – Niech ci będzie. Dopóki tobie to nie przeszkadza, jest w porządku.
Przez chwilę nic nie mówili. Hermiona raz po raz zastanawiała się nad tym wszystkim. Dziwne. Jeszcze niedawno konieczność zamieszkania w Malfoy Mannor wydawała jej się najgorszym złem, które mogło jej się przytrafić.  Nie zważając na konsekwencje, zdobyła się nawet na ucieczkę- i tak z góry skazaną na niepowodzenie.

Tymczasem teraz... Teraz, kiedy dano jej wybór, kiedy spełniono zdawałoby się jej największe marzenie o wolności ona... ona tak po prostu podjęła decyzję, by zostać. By nadal formalnie spełniać rolę niewolnicy, by cały czas uniżać się i żyć w skrajnym posłuszeństwie.
Dlaczego?
Nie wiedziała. W Zakonie byli przecież jej przyjaciele. Wystarczyło tylko jedno słowo, by zamieszkała z nimi. Miała to w zasięgu ręki. Na pewno przyjęto by to z radością. Stanowili przecież zgrany zespół, którego zawsze była częścią. Nawet z Harrym i Ronem pewnie by się pogodziła.
Ale...
Ale. To była jedna z najtrudniejszych decyzji, które musiała podjąć.
Naraz stanęły jej przed oczami te wszystkie chwile, spędzone w Malfoy Manor, wszystkie wspomnienia i epizody, i nagle jakoś stało się to dla niej oczywiste.
Kiedy zaczęła traktować to miejsce jak swój dom? Czy dom to przypadkiem nie jest miejsce, gdzie absolutnie zawsze winno się mieć poczucie bezpieczeństwa, akceptacji i wyjątkowej wartości?
A tymczasem? Tymczasem wciąż nie mogła wyzbyć się panicznego strachu przed Lucjuszem i Narcyzą, a raczej absurdalnego wręcz dla nich respektu, paniki, która ogarniała ją ilekroć zrobiła coś, co w jej mniemaniu było potknięciem, bądź też po prostu- kiedy czasem wdawali się z nią w dyskusję, a ona momentalnie uświadamiała sobie to, kim jest ona, a kim oni.
Chłód i surowość jej państwa widoczny był w każdym ich zachowaniu, także względem niej. Ale było i coś jeszcze.
Troska. Troska, okazywana w sposób.. Dobry, po prostu Dobry. Troska, o istnieniu. której dziewczyna przekonała się już nie raz.
Zasady. Święte, niepisane zasady, których Malfoyowie przestrzegali. Lucjusz dla przykładu nigdy jej nie uderzył, nie spoliczkował, nawet mocno nie skarcił. Zawsze traktował ją z szacunkiem. Zawsze przepuszczał ją w drzwiach, zawsze, gdy wstawała od stołu, również się podnosił, parę razy nawet podał jej swe ramię, gdy zdarzyło się, że szli w tym samym kierunku. Był dżentelmenem pod każdym względem- tak samo, jak w stosunku do swojej żony. Wciąż jeszcze peszyło ją to niezmiernie, powoli jednak zaczynała się przyzwyczajać. Schlebiało jej to. Czuła się wtedy taka wyjątkowa. Już nie gorsza, mało potrzebna, zawadzająca.
Draco... Z Draco łączyły ją zupełnie inne więzi.
Mogła z nim o wszystkim porozmawiać. Mogła do niego przyjść ze wszystkimi problemami. Mogła z nim pomilczeć, wspólnie chłonąć piękno rozgwieżdżonego nieba, świeżość wieczornego powietrza, cudowną harmonię, jaką tworzyły ich umysły. Mimo, że również teoretycznie był jej panem i miał nad nią władzę, a czasem nawet jej rozkazywał. Jednak schodziło to na plan drugi. Najważniejsze było to, że był.
Oni wszyscy.
Wciąż nie rozumiała swojej decyzji, dlaczego odmówiła Dumbledorowi, zrezygnowała z propozycji danej jej przez dyrektora. Po prostu w tej jednej chwili, kiedy musiała ją podjąć, nagle stało się dla niej oczywiste, gdzie od teraz jest jej miejsce.
Lecz dalej wbrew pozorom myślenie o tym nie było to takie proste.
Myśl o tym, jak by to było, jakby się czuła, kim się stała, gdyby przyjęła ofertę, gdyby zamieszkała z Zakonem, do którego przecież od zawsze planowała wstąpić wciąż nie dawała jej spokoju.
Przecież zmieniłoby się wszystko. Ale...
Ale zdawała sobie sprawę, że w obu przypadkach dyskomfort był nieunikniony. Znalazła się w sytuacji patowej- tak czy siak skazana była na poczucie pustki i tęsknoty. A kto w ogóle wymyślił, że można między czymś takim wybierać? Czyż możliwości nie niosą za sobą nadziei? Tak więc gdy już na starcie przesądzone były wszelkie przykre konsekwencje... Jaki to w ogóle był wybór?
Cóż. Prawdę mówiąc, zdawała sobie sprawę, że to kolejny dowód na to, iż w prawdziwym życiu rzadko kiedy jest prosto. I czasem właśnie nasze decyzje muszą rozważać li tylko sytuacje, w których i tak będziemy cierpieć- w taki czy inny sposób. Jest to nieuniknione.

********

- Draco opiekuje się Hermioną- zauważyła Narcyza, odchodząc od okna, z którego obserwowała spotkanie syna z podopieczną i siadając obok męża na łóżku w byłej sypialni państwa Granger.
Lucjusz przyciągnął ją do siebie i ucałował czubek jej głowy.
- Bardzo dobrze. Uczy się odpowiedzialności. No, a ona nie jest już chyba taka samotna- oświadczył.
Narcyza zaś z ochotą pozwoliła na tą oznakę czułości, jej serce powoli wypełniał spokój- na przekór nieprzyjemnych wydarzeń ostatnich dni.
- Wiesz, tak bardzo martwiłam się na początku, że ponieśliśmy klęskę- naraz poczuła ogromną potrzebę podzielenia się z ukochanym swoimi obawami. - Że nie udało nam się wychować naszego syna, zaszczepić w nim odrobiny człowieczeństwa... Po tym, jak traktował Hermionę! Jak ją bił, wyzywał, poniżał na każdym kroku! Byłam zrozpaczona! Ale potem... Potem zaczął się zmieniać i...
- To ty go tego nauczyłaś. Dostrzegać w tej małej kogoś, nie coś... Umieć wyzbyć się tych chorych idei, w których żyjemy- wyszeptał w odpowiedzi Lucjusz, odgarniając jej blond kosmyk za ucho. - Twoja zasługa, Najdroższa. Mimo, że Dracon nie jest złym chłopakiem...Cóż prawdę mówiąc....- naraz, w tonie mężczyzny można było wyczuć rozbawienie- Tylko jemu jedynemu zgodzę się oddać Hermionę. Do innych młodych mężczyzn nie mam zaufania. Teoretycznie, oczywiście- dodał po chwili. - I za jakiś czas.
Narcyza zachichotała. Przykre obrazy z przed kilku tygodni - jej ukochanego dziecka okrutnego, cynicznego i bezwzględnego w stosunku do bezbronnej dziewczyny rozwiały się, majacząc jeszcze chwilę na skraju jej umysłu by za jaki czas zniknąć całkowicie. Głównie za sprawą Lucjusza, który w magiczny, w zupełności bezróżdżkowy sposób, odkąd w piątej klasie Hogwartu zawrócił jej w głowie, czynił to nieustannie od ponad dwudziestu pięciu lat.

*************

            Po kilku dniach wszyscy wrócili do Malfoy Mannor i przez następny tydzień zdawało się, że wszystko jest po staremu. Hermiona nadal służyła rodzinie arystokratów najlepiej jak mogła. Owej soboty podczas śniadania, jak zwykle podawała do stołu, a następnie otrzymała przyzwolenie, by również uczestniczyć w posiłku- również jak zwykle. Atmosfera była niezwykle przyjemna, Hermiona nawet rozluźniła się nieco, pogrążana w miłej rozmowie z państwem domu. Naraz przez uchylone okno dał się słyszeć szmer skrzydeł, a już po chwili do jadalni wleciała brązowa płomykówka, po czym zgrabnie wylądowała przed talerzem Narcyzy, składając po jego prawej stronie niewielką kopertę. Pani Malfoy otworzyła ją i pospiesznie przejechała wzrokiem przez zapisany kawałek pergaminu. Najwyraźniej coś się musiało stać, gdyż z każdą nanosekundą jej brwi unosiły się, a wzrok stawał się bardziej zdumiony. Hermiona zapominając na chwilę o tym, że to może trochę zbyt ciekawskie, wlepiła uważne spojrzenie w swoją panią, a w sercu odczuła ukłucie niepewności i zmartwienia. Nie na długo.
W końcu Narcyza odłożyła list i uśmiechnęła się lekko. Wciąż można jednak było zobaczyć zdumienie, które wywołała wiadomość.
- Jesteśmy zaproszeni na jutrzejszy obiad w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa- oświadczyła w końcu, po czym pospiesznie dodała. - Wszyscy czworo.
Ukucie, które wcześniej odczuła Hermiona przerodziło się w nieprzyjemny ucisk żołądka. Cały Zakon. Harry i Ron. Konfrontacja z nimi była nieunikniona. Co sobie powiedzą?
Jak będzie miała zachować się w stosunku do nich, a także i innych swoich przyjaciół, w obecności Malfoyów? Wyobrażała sobie reakcję, gdy wszyscy dowiedzą się, jakie stosunki łączą ją z Draco.
Lecz z drugiej strony... To przecież było nieuniknione. Przy założeniu, że Malfoyowie pozwolą jej kontynuować naukę w Hogwarcie- a o tym była już zapewniona- prędzej czy później cała sytuacja musiała wyjść na jaw.
 Ale jak wytłumaczyć wszystkim decyzję, którą podjęła- o zostaniu w Malfoy Manor? A może będą mieli jej za złe, że odrzuciła schronienie, które jej zaoferowali? Czy oni wiedzą, że Malfoyowie wcale nie są źli? Członkowie Zakonu powinni, przecież inaczej w ogóle nie wysyłaliby zaproszenia. Więc?
Uchwyciła spojrzenie Draco, który znał przebieg ostatniego spotkania dziewczyny z Potterem i Weasleyem.
Chłopak mrugnął, tak jakby chciał powiedzieć "Poradzisz sobie. ".
Odwzajemniła uśmiech.

*********

- Kochanie!- Molly Weasley po uprzejmym , acz nieco formalnym przywitaniu państwa Malfoy zauważyła stojącą za nimi Hermionę i natychmiast porwała ją w objęcia. - Tak bardzo, bardzo, bardzo cieszymy się, że cię widzimy, że jesteś cała i zdrowa! I tak strasznie przykro nam z powodu twoich rodziców, skarbie!
Następnie kobieta ucałowała jej oba policzki i mocniej przycisnęła do siebie.
    Narcyza przyglądała się tej scenie z minimalną, prawie że niedostrzegalną przykrością. Naturalność, z jaką ich podopieczna przyjmowała te wszystkie gesty... Owszem, ona sama nigdy nie  pozwalała sobie na aż taką wylewność- zazwyczaj wyrażała stonowaną uprzejmość i troskę w kontaktach z Gryfonką- nawet gdy wkraczały one na nieco cieplejszy i bardziej bezpośredni poziom, zawsze towarzyszyło im lekkie wyrachowanie.
   Cóż, jednak trzeba było jakoś to znieść. Nawet najczulsze przywitania nie zmieniały wszak faktu, że to JEJ  dom Hermiona ostatecznie wybrała, a więc to oni prędzej spełniali rolę jej rodziny. A w każdej rodzinie panują inne zwyczaje.
            Malfoyowie zostali poprowadzeni do jadalni. Narcyza bardzo dobrze znała rozkład tego budynku- spędziła tu przecież kilkanaście lat życia. Ponowna wizyta w tak znajomym miejscu, z którym wiązało się tyle wspomnień wywołał u niej dziwne uczucie. Nie był to żal, ani smutek. Coś bardziej jak... Tęsknota, połączona z zawodem i stratą, ale także nadzieją i przekonaniem, o słuszności wyborów.
Naraz stanęła jej przed oczyma martwa twarz Bellatrix, jej drogiej siostry, którą ona sama pozbawiła życia, a z którą właśnie tutaj, w tym domu wspólnie dorastała. Jak to różnie potoczą się losy ludzi!
Czy żałowała tamtej avady? Skomplikowana sprawa.
Żałowała tego, że Bellatrix stała się tym, kim się stała, że nie pozostawiła jej wtedy wyboru. Przecież mogło być inaczej! Tymczasem Lestrange sama zapracowała na taki los.
Owszem, było to jedno z najtrudniejszych zaklęć w jej życiu. Ale w obliczu zagrożenia, jakie ze strony Belli groziło Hermionie i Draconowi... Cóż, nie wątpiła tylko w jedno- gdyby ktoś cofnął czas i na powrót znalazłaby się w tamtej sytuacji-z pewnością powtórzyłaby postępek.
Nagle jej myśli powędrowały do drugiej siostry, Andromedy. Czy możliwe jest, że jeszcze kiedyś nawiążą kontakt? Teraz, gdy ona sama stała się opiekunką szlamy, która nagle zmieniła się w jedną z najważniejszych osób w jej życiu... Cała ta złość na siostrę z powodu małżeństwa z mugolakiem wydała jej się absurdalna. Zaskakujące, jak człowiek może zmienić swe podejście!
   Dłużej nie miała czasu kontemplować całej sprawy- liczba osób obecnych w Kwaterze, ogólny harmider, szykowanie posiłku i panujący wszędzie gwar skutecznie uniemożliwiały jej nostalgię.
Również i ku uciesze Hermiony, te wszystkie czynniki sprawiły, że nie była zmuszona stanąć twarzą w twarz z Harrym i Ronem. Z przyzwyczajenia, skierowała swe kroki do kuchni i zaczęła krzątać się, chcąc nakryć do stołu i podać wszystkim posiłek. Została jednak oddelegowana przez panią Weasley do pokoju z wyraźnym nakazem by rozgościła się i zrelaksowała.
Spędziła więc miły czas na pogawędce z różnymi swoimi znajomymi. Do rozmowy z dwójką przyjaciół doszło po obiedzie.

*******

- Chyba rzeczywiście... Trochę przesadziliśmy- mruknął Harry, od pewnego czasu utkwiwszy wzrok  w rogu salonu.
Narcyza Malfoy   siedziała w wygodnym fotelu przy kominku, pogrążona w rozmowie z Minervą Mcgonagall i od niechcenia gładziła włosy Hermiony, która ulokowała się na ziemi u jej stóp.
W pewnym momencie pani Malfoy nachyliła się do dziewczyny i wyszeptała parę słów, po czym podniosła ją i posadziła na kanapie obok siebie.
- Wygląda na to, że jest szczęśliwa... Cokolwiek dziwne by nam się to wydawało- dodał po chwili. - Ale... widziałeś, jak oni na nią patrzą? Jak...
- Jak na swoją własność!- warknął Ron.
- Jak na swoją własność, o którą się martwią- sprecyzował niepewnie Harry; jemu też taka pochwała wobec rodziny szkolnego wroga z trudem przeszła przez gardło.
- Ale.. dlaczego?!- wściekał się Ron. - Dlaczego ona się na to godzi, na to traktowanie jak swoje ulubione zwierzątko domowe, na życie w ciągłym strachu i uniżeniu, co powiedzą, co zrobią, jak zareagują...
- Z tego co wiem, zawsze byli dla niej w porządku- zauważył cicho Harry.
- To nic nie zmienia! To jakaś chora więź! Syndrom sztokholmski! Jest zdana na ich łaskę i niełaskę, jedno ich słowo mogłoby ją zniszczyć, a ona tak po prostu się na to godzi! -- pieklił się Ron, wyraźnie wściekły. Harry jednak wiedział, że wynika to z obaw o przyjaciółkę. Sam również się o nią martwił. Nienawidził Dracona, jego rodziców miał za równie paskudne kanalie. Ale z drugiej strony....
- Mniemam, że panna Granger bardzo tęskni za swoimi przyjaciółmi- rozległ się głos Dumbledora.
Harry i Ron jak na komendę obrócili się w kierunku starca.
Dyrektor przypatrywał im się z uwagę spod okularów połówek, nawijając na różdżkę koniec swojej długiej brody.
- Ale to...To przecież chore, to jej posłuszeństwo i...
- Hermiona rzeczywiście ma problem z właściwym poczuciem własnej wartości, szczególnie jeśli chodzi o stosunki z jej nową rodziną- odezwał się chłodno- Ale myślę, że wszystko jest kwestią czasu. Nie powinniśmy zbyt mocno w to ingerować.
- Panie dyrektorze! - przerwał mu Harry. - Przecież... Przecież my wszyscy się o nią troszczymy! Nie damy jej skrzywdzić! Nie będzie musiała być tak ślepo oddana i...
- Lucjusz i Narcyza dali Hermionie wybór- kontynuował Dumbledore, nie zważając na słowa Harrego. - Który podjęła. Owszem, nie bez trudu. Ale myślę, że raczej z przekonaniem.
- Czyli... Czyli MOGŁA? MOGŁA, a nie uciekła?! - dla Rona był to szok. Wybałuszył oczy na dyrektora i rozdziawił usta, na chwilę zapominając o tym, gdzie jest i z kim rozmawia - Ale...ale czemu? Ja rozumiem, gdyby ją przetrzymywali siłą, ale.. Ale nie skorzystać z TAKIEJ okazji powrotu do przyjaciół? To...Ona na pewno nie była sobą, może ją omamili, może jest pod imperiusem, może tak naprawdę tylko my możemy ją uratować?- zaczął wyrzucać z siebie słowo za słowem; zakrawało to już o panikę. Nie zwracał uwag na nawet na Harrego, który chcąc go uspokoić obdarzył go mocnym kuksańcem w żebra.
- Cóż... A może po prostu więź, o której pan wcześniej mówił, panie Weasley jak to zwykle bywa, działa w strony obie? - przerwał spokojnie Dumbledore, uśmiechając się w duchu pobłażliwie. Postanowił zignorować nieco impertynencki sposób bycia Ronalda. W końcu- to, co nim kierowało było godne podziwu.
Harry zaś spojrzał na przyjaciela ze zmarszczonymi brwiami- tak, że ten nie miał już praktycznie wyboru. Odetchnął i z wyraźnym ociąganiem wymruczał:
- No ok, ok.... Niech już będzie.

******

- Hermiona? Możemy pogadać?- odezwał się nieśmiało Ron.
Gryfonka poderwała się z miejsca, szczerze zaskoczona. Odkąd przybyli na uroczysty obiad na Grimmauld Place szczerze usiłowali unikać siebie nawzajem, co sprawiało jej wiele bólu . Teraz zaś, idąc za przyjaciółmi w ustronne miejsce, odczuła iskierkę nadziei. Może nareszcie się pogodzą?
- Słuchaj, głupio wyszło- zaczął Ron, a jego uszy poczerwieniały.
- Tak! Wiemy już, że to nie Malfoyowie cię tak strasznie skrzywdzili!- dodał Harry, omiatając smutnym spojrzeniem blizny na ciele dziewczyny. - I w ogóle...- odważył się spojrzeć przyjaciółce w oczy. - Jeśli naprawdę eee.... jesteś szczęśliwa... Z NIMI... TO chyba....eee...- miotał się.- To jest w porządku. Bardzo w porządku.
- Tak. Dopóki nie muszę nazywać Narcyzy "Ciocią", Lucjusza "Wujkiem", a Fretkę traktować jak brata... Jest ok- dodał Ron, dla rozładowania atmosfery.
Hermiona uśmiechnęła się nieobecnie, wpatrując się w przyjaciół w kompletnym milczeniu, a potem nagle objęła ich obu na raz, a z oczu pociekły jej łzy.
- Och, tak bardzo, bardzo mi was brakowało!- szlochała, przytulając ich mocniej. - Bez was jest tak pusto!
- My też tęskniliśmy, Hermiono!- bąknął Harry,oswobodziwszy się w końcu z jej objęć.
- No jasne! - dołączył żywo Ron. - Tylko pamiętaj! Żadnej "cioci" ani "wujka"!

**********

- I jak ci się podobała nasza wizyta?- zagadnął Hermionę Draco, gdy wieczorem znaleźli się ponownie w salonie Malfoy Manor. - Pogodziliście się z Potterem i Weasleyem, więc chyba było w porządku?
Hermiona lekko uśmiechnęła się, odczuwając w tamtej chwili przepełniające ją szczęście i poczucie, że nareszcie wszystko zaczyna jawić się w jaśniejszych barwach.
- Och, było cudownie! - wyszeptała, po czym grzecznie spuściła wzrok czując, że powinna powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy. - Tam, w Kwaterze Głównej jest absolutnie genialnie i mogłabym tam nawet spędzić wakacje! Ale wciąż podtrzymuję, że tutaj jest..- zaczerwieniła się lekko - ...Moje miejsce. -dokończyła cicho.
Lucjusz zaś prychnął w odpowiedzi, nie dając żonie ani synowi dojść do słowa.
- Możesz zapomnieć o jakichkolwiek wakacjach TAM- oświadczył tonem, nie znoszącym sprzeciwu. - Jeśli rzeczywiście chcesz wakacji, wybierz dowolne miejsce na świecie za wyjątkiem Grimmauld Place numer 12. O Kwaterze zapomnij, moja droga. A póki co, przygotuj nam proszę herbatę! - zakończył władczo.
Dopiero gdy speszona Hermiona opuściła pomieszczenie, omiótł wzrokiem zdumione twarze Narcyzy i Draco, i pospieszył z wyjaśnieniami:
- Ufam, że traktuje nasz dom jak swój i ani myśli się przeprowadzić, ale sami pomyślcie... Miesiąc w miejscu, gdzie wszyscy traktują ją jak księżniczkę! Ze zwykłej przezorności- lepiej nie ryzykować!

środa, 5 listopada 2014

ROZDZIAŁ 27i 2/2 (28)

Kochane! Tak więc jest! Przepraszam, że musiałyście tyle czekać.
Ale za to, jest dużo dramione, chociaż długością rozdział nie grzeszy.
Chociaż z drugiej strony, biorąc pod uwagę realia tego bloga,nie można jej nic zarzucić i poprzednie zdanie okazuje się fałszywe, a...
Dobra- przestaję:P
Przeszłyśmy przez połowę, teraz muszę bardzo poważnie przemyśleć nad pewnymi połączeniami fabuły.
Napewno dodam też miniaturkę obiecaną, kolejną z serii (przecież nie są dokończone, ostatnio skończyło się na retrospekcji koloru blond:) ) oraz tą z fabułą podobną do Nieuchwytnych, bowiem zostałam o to poproszona.
Tyle. Dziękuję Wam, że jesteście. Rozdział dedykuję Annie anonimowi z ostatniego komentarza:)

ROZDZIAŁ 27i 2/2 (28)




- Wydaje ci się, hmm? Zaiste, ciekawe... - rzucił złośliwie, przypatrując się uważnie Hermionie.
            Było jej zimno, od razu zauważył. Głupia, kto normalny wychodzi teraz na zewnątrz bez płaszcza? Lato się skończyło!
Zimno jej....
Draco zacisnął zęby starając się ignorować irracjonalną pokusę aby temu zaradzić.
- Zajmij się swoimi problemami. Moje zostaw w spokoju, bo to już będzie za dużo jak na taką małą szlamcię- warknął, by zająć czymś umysł.
Lepiej już było rozmawiać z Granger niż bić się z idiotycznym pomysłem dotyczącym znalezienia sposobu na to, że szczęka zębami z powodu panującego chłodu.
- Nie uważam się za osobę z wielkimi problemami. Ludzie naprawdę, naprawdę mają gorzej- odrzekła cicho Hermiona. -
            Malfoy zmarszczył brwi i utkwił wzrok w Gryfonce. Osobiście uważał, że jest inaczej. Wiedział, że mimo milionów na mugolskich kontach w mugolskich bankach, nie ma ona lekko- był dość inteligentny, by już w wakacje zorientować się, że nawet bezwiednie za wszelką cenę poszukuje sposobów, by zastąpić jakoś zupełny brak zainteresowania ze strony rodziców.
Do tego naprawdę denerwowali go Potter i Weasley, którzy może i szczerze lubili ją, jednak łączyła ich nawzajem męska przyjaźń na tyle silna, że Draco obserwując ich nie mógł się oprzeć wrażeniu, iż Hermiona schodziła na dalszy plan, będąc przy tym niezastąpiona, jeśli chodziło o odpisanie pracy domowej lub pożyczenie notatek. A ona się godziła. Może dlatego, że naprawdę tę trójkę łączyło coś głębszego? Przecież nawet pomimo ostatniej kłótni, zdawałoby się- poważnej- i tak w końcu skończyli jako najlepsi przyjaciele...   
Lecz to była cała Granger. Zawsze stawiała siebie na dalszy plan. Skromna, nienarzucająca się, o chorobliwie niskim poczuciu własnej wartości.
- Mylisz się- powiedział po chwili.
Hermiona spojrzała na niego ciekawie.
- Co masz na myśli? - spytała ostrożnie.
Westchnął i teatralnie pokręcił głową.
- Wiesz...- zaczął- Nie sądzę, byś była godna litości czy coś w tym stylu. Jasne, znajdziesz ludzi, a nawet całkiem sporo, którzy są w o wiele bardziej parszywej sytuacji, ale... Granger, ty naprawdę masz... nie do pozazdroszczenia- powiedział w końcu.
Źrenice Hermiony rozszerzyły się nienaturalnie.
- Kto by pomyślał- rzekła w końcu, a na jej wargach wykwitł figlarny uśmiech. - Jeszcze niedawno zdawało mi się, iż żywiłeś przekonanie, że skoro jestem milionerką, niczego mi w życiu nie brakowało i...
- Widocznie źle mnie wtedy zrozumiałaś- uciął. - Albo zmieniłem zdanie. Zresztą- czy to ważne? Chodzi o to, że musisz pamiętać, że mimo iż doprawdy jesteś mi zupełnie obojętna, a nawet najlepiej byłoby, gdybyś była mi obojętna poza MOIM światem, ale... Granger, doprawdy, to twoje drżenie jest irytujące!- zdenerwował się nagle, po czym niewiele myśląc zrzucił z siebie płaszcz i nałożył go na ramiona dziewczyny.
- Na drugi raz pomyśl chociaż trochę nim zdecydujesz się paradować po błoniach w samej koszulce. Będę niezwykle wdzięczny, unikniemy w ten sposób pobrudzenia mi szlamem kolejnego płaszcza- warknął.
Hermiona zamrugała, nie bardzo wiedząc, co właśnie się stało. Postanowiła zachować ostrożność, jednakże naturalnie- nie  mogła tego gestu zignorować.
- Jesteś niespotykanie uprzejmy, aż wydaje się to dziwne. Niemniej- dziękuję, doceniam- rzekła powoli.
- Och, Granger- to po prostu czyste pobudki egoistyczne! - zaśmiał się przekornie, po czym momentalnie spoważniał, chcąc za wszelką cenę zmienić temat. - O czym to ja....  Ach- Mówiłam o tym, że jesteś mi obojętna- spojrzał na nią naprawdę ŹLE, a Hermionie zrobiło się niespodziewanie przykro, mimo iż przecież wiedziała, że tak się sprawy mają, że nie znaczy dla niego nic.
- Niemniej, musisz wiedzieć, że to nie jest tak, że... - dobiegł ją znów głos Malfoya - Że ty sama powinnaś wiedzieć, że nie jesteś jakaś.... ja wiem...- gorączkowo myślał, jak wyrazić swoje myśli we właściwy sposób- Jakaś niepotrzebna lub pomijana. Powinnaś znać swoją- szlamowatą co prawda, ale zawsze- wartość. Nie bagatelizuj swoich problemów. One są ważne I...
- Zaraz, zaraz!- przerwała Hermiona. W głowie miała mętlik, za wszelką cenę starała się zrozumieć pobudki chłopaka. Doprawdy, nie rozumiała go. Czasem zachowywał się jak rasowy Ślizgon- pełen drwiącej pogardy i czystej złości, a czasem.... A czasem, jak na przykład teraz, kiedy zdawało się, że wracał mu ludzki głos... Wtedy jawił się jako całkiem porządny człowiek.
- Czy ty właśnie zasugerowałeś, że jestem... WAŻNA?!- spytała w końcu niepewnie. - Draco, Doprawdy, zaczynam się o ciebie martwić i...
- Czy ty właśnie powiedziałaś, że martwisz się O MNIE?- odpłacił złośliwie. - Doprawdy- nie powinnaś. Nie potrzebuję tego. A jedyne co zasugerowałem, to byś przestała zachowywać się tak piekielnie altruistycznie i skupiła na sobie, miast trzymać się roli radosnej, skrzywdzonej dziewczynki, myślącej o wszystkim innym, aniżeli tylko o sobie. Męczennicę narodów, zawsze w cieniu i zawsze na uboczu! - uznał, że powinien jednak złamać trochę tą niesłychanie słodką atmosferę
Hermiona zmarszczyła brwi- poczuła narastającą złość; nie była to jednak złość destrukcyjna, raczej bardziej.... przepełniona determinacją?
Tak, to dobre wytłumaczenie.
- Posłuchaj- siliła się na ton opanowany. - Nie wiesz nic o moim życiu, więc proszę, z łaski swojej- osądów nie wydawaj. Nie znasz mnie! Wiesz o mnie tylko tyle, że jestem- jakbyś to powiedział... - teatralnie zamyśliła się- Pewnie coś w rodzaju "szlamowatej kujonki". Przypuszczalnie gorszych słów byś nie użył, bo przecież obiecałeś. Ale- nabrała powietrza- W dalszym ciągu to jest nic. Nie można wydawać osądów o ludziach, których się nie zna...
Draco przez chwilę na nią patrzył, a potem przybrał zwykły sobie, arogancki wyraz twarzy.
- Tak? A co niby przed chwilą sama mówiłaś? Jak wymądrzałaś się o moich rzekomych problemach? - spytał zaczepnie.
            Westchnęła. Naprawdę tego nie rozumie?
- Jest różnica między wydawaniem osądów, a chęcią zrozumienia- wyszeptała. - Na tym właśnie wszystko polega. Na chęci poznania drugiej osoby i...
- W takim razie daj się poznać- wyrwało się Ślizgonowi, a potem świat się zatrzymał.
Mijały sekundy, dni, wieki- a oni stali naprzeciwko siebie, na lodowatych błoniach i wpatrywali się nieruchomo w świetliste punkty swoich oczu. Ich własna mała moc do powstrzymania upływu wszystkiego, co ich otaczało, zdawała się aktywować, jakby już nic nie istniało, jakby ktoś zniszczył w jednej chwili wszystkie zegarki, uprzedzenia i ślady przeszłości, na moment- choć też może na wieczność- umieszczając w ich oczach lustra, dzięki którym mogli dostrzec siebie. Po prostu siebie- takimi, jacy byli.
A potem wszystko ustało, a przenikliwy wiatr uderzył ze zdwojoną prędkością, najpierw mierzwiąc włosy Hermiony, a potem muskając sweter Dracona, by wreszcie zakończyć swoją wędrówkę w sercach obojga.
- Chodź, Granger. Naprawdę robi się zimno- wyszeptał Malfoy, tak jakoś naturalnie oferując jej swe ramię. A ona w odpowiedzi wsunęła pod nie zmarzniętą dłoń, po czym pogrążeni w totalnym milczeniu ruszyli razem do zamku Hogwart.