wtorek, 29 kwietnia 2014

HURRA!!!!

Chciałam Was poinformować i Wam się pochwalić, że udało mi się wygrać konkurs na miniaturkę dramione!
Oto mój śliczny dyplom:
 http://stowarzyszenie-dhl.blogspot.com/search?updated-max=2014-04-29T20:12:00%2B02:00&max-results=1

Chciałam bardzo podziękować wszystkim,którzy głosowali, a także pogratulować innym Autorkom!
A oto moja praca:


WYŚCIGI

Nie udało mi się ich rozdzielić. Mimo iż wszelkie znaki na ziemi i nieboskłonie wskazywały inaczej.
Dziewczynka o oczach jak najpóźniejszy owoc Sapindaceae Aesculus, jego dar dla umęczonej chłodem ludzkości.
Nie każdy rozróżnia tę barwę. Perspektywa zbliżających się nieuchronnie mroźnych wieczorów i chłód opanowujący stopniowo powietrze, trawę, zmysły i serce potrafią stępić umiejętność percepcyjne.
Ten dar przeznaczony jest głównie dla dzieci, które widzą coś więcej niż tylko kawałek rudobrunatnej zeschniętej substancji.
Cały wszechświay- koników, ludzików z o wiele za dużymi głowami i walecznych rycerzy; niezdarnie wykonanych tłuściutkimi paluszkami, by cieszyć przez moment oko i ducha, a potem stopniowo zginąć w odmętach zawodnej pamięci.
Warto powstać dla tej chwili  radości.
Dziewczynka była wyjątkowa, lecz jak to zwykle bywa- homo sapiens sapiens wyposażeni w wielofunkcyjny zestaw narzędzi pozwalający przetrwać na tym brudnym, złym świecie pozbawieni są tej jednej, jedynej umiejętności- patrzenia w głąb. Dla postronnych osób dziewczynka była więc zwyczajna. Ot i siedmiolatka- dość duża, by pozwolić jej wypowiedzieć swoją opinię, stanowczo za mała, żeby wziąć ją pod uwagę. A szkoda.
Tak było i tym razem.
- Nie wychodźcie z domu! – prosiła Hermiona żałośnie, czepiając się kurczowo płaszcza matki. – Coś złego się stanie!
Pani Granger spojrzała z uśmiechem na męża. Doprawdy, ich córka wprawiała czasem w zdumienie.
- Jesteś już dużą dziewczynką- odezwał się pocieszająco ojciec. – Możesz zostać sama.
- Ale… - zaczęła Hermiona, ale wiedziała już, że na nic nie zdadzą się jej protesty.
Nikt nie rozumiał tego okropnego kłucia gdzieś w okolicy nierozwiniętych jeszcze piersi - zawsze wtedy, kiedy miało się COŚ wydarzyć.
Teraz zaś TO było szczególne, a ona nie mogła nic zrobić.
Pomachała więc smętnie rodzicom i zajęła się czytaniem książki, żywiąc się złudną nadzieją, że tym jednym, jedynym razem niezawodne dotychczas przeczucie okaże się zwykłą pomyłką.
Była to jednak ostatnia książka, jaką dziewczynka czytała w Tamtym Życiu.

**********

Muszę tutaj się wtrącić, by wszystkim Wam powiedzieć, że to nie moja wina.
Nie wybierałem sobie zawodu, tak, jak nie wybierałem bliźniaczki, która towarzyszy mi od zawsze.  Trochę nieuczciwy układ, przyznaję. Ja jestem bardziej kapryśny i często moja siostra wyrusza sama.
Może to Wam się zdawać nieco nielogiczne, ale uwierzcie mi- tak trzeba.
Nie spotkałem więc Hermiony Granger tym razem. Widziałem ją tylko przez okno salonu- dwaj policjanci obwieszczający małej, poważnej dziewczynce najgorszą wiadomość, jaką można komuś przekazywać.
Dusze jej matki i ojca ściskały mnie za rękę.
Moja siostra zaś musiała wejść do środka.
Niestety, takie są reguły. Patrzyłem bezradnie, jak bliźniaczka podpływa do dziewczynki i obejmuje ją srebrzystymi jak łzy ramionami.
Nie miałem odwagi spojrzeć wtedy w oczy ani samemu sobie, ani jej rodzicom. Nas w ogóle nie powinno tam być.
- Musimy iść- zwróciłem się do dusz Grangerów.
Wiedziałem, co im chodzi po głowie. Każdemu trzeba tłumaczyć to samo.
- Moja siostra dołączy do nas później- odezwałem się cicho. – W tym wypadku może ją powstrzymać tylko i wyłącznie Czas.



*********

Od zawsze towarzyszyłam Draconowi Malfoyowi.  Miałam wiele wspólnego z tym dzieckiem i byłam tego świadoma.
Oboje nienawidziliśmy swoich ojców.
Oboje służyliśmy największym tyranom i mordercom, jakich wydał ten świat.
Oboje wiedzieliśmy, że możemy dużo.
Sprawowaliśmy władzę i byliśmy tego świadomi. Bano się nas i szanowano.
Tego dnia jednak spotkaliśmy się bliżej.
Musiałam ukołysać do snu brązowooką dziewczynkę, dziecko równie niezwykłe, jak i samotne.
Mój brat wykonał swoje zadanie- zabrał jej rodziców Tam. Teraz przyszła kolej na mnie.
Bo my przeważnie się uzupełniamy.
Objęłam ją więc delikatnie, jak najczulej i wsłuchałam się w narastający szloch.
Kołysałam do snu, przyglądając się sąsiadce, pani Eader, która miała spędzić z nią tą noc.
Wiedziałam, że to ostatnia noc Hermiony w jej domu i że jeszcze nieraz w najbliższym czasie będę jej towarzyszyć.
Ale niestety, ja mogę być w wielu miejscach naraz.
Pogładziłam nawet dobre serce pani Eader- poczciwej staruszki, o nieco zbyt rozległych ideałach i za małym zasobie słow, by określić wszystko to, co kryło się w jej umyśle.
Również zapłakała.
I tak zostawiłam je- małą, nieprzytomną od płaczu dziewczynkę i starszą kobietę, trzymającą drobną rączkę.
Pragnęłam zapamiętać ten widok, by móc przekazać go bratu, by ten z kolei opowiedział o nim duszom Grangerów.
Wbrew pozorom, potrafię współczuć.

**********

- Crucio! – warknął Lucjusz Malfoy, kierując różdżką w syna.
Dziecko zawyło z bólu, a jego matka poderwała się z miejsca. Zatrzymałam ją swoimi własnymi ramionami.
- Lucjuszu, błagam! – wyła historycznie Narcyza, upadając na podłogę.
Łzy ciekły po jej pięknej twarzy pod wpływem rozgrywających się na jej oczach scen, tego, co musiałam robić z jej własnym dzieckiem.
Obejmowałam cicho chłopca, czekając cierpliwie, aż jego ojciec cofnie zaklęcie.
Musiałam patrzeć mu w oczy, w dziecięce ślepka dorosłego człowieka.
Podpływałem bezszelestniwe do każdego palca zaciśniętych z bólu piąstek i obejmowałam je czule, kornie czekając na znak, iż mogę ustąpić.
Nareszcie.
Lucjusz Malfoy schował różdżkę i podszedł do swojego syna.
- Nie waż się więcej z nimi bawić! – syknął. – To nic nie warci Mugole! Śmiecie!
- To moi koledzy! – próbował zaprotestować chłopczyk, nim zatkałam mu usta.
Nieustannie gościłam w tym domu. Najczęściej przytulałam do swojej zimnej piersi zarówno matkę, jak i syna. Milczący pakt porozumienia.
Wtedy jednak coś się zmieniło. Jakaś cząstka mnie wpełzła głęboko, w odmęty czarnej jak smoła duszy Lucjusza Malfoya. Prawie niewyczuwalnie ukułam go prosto w serce.
Mężczyzna nie dał nicp o sobie poznać.
- Przebierz go! – warknął do Narcyzy, po czym oddalił się z salonu.
Zostałam z synem i ściskającą go matką. Nie mogłam ich opuszczać. Jeszcze nie teraz.

***************

Trzymałam Hermionę za rękę gdy następnego dnia blada i przerażona jechała z rozgadaną pracownicą opieki społecznej starym fordem focusem. Samochód wlókl się niemiłosiernie już czwartą godzinę, a dziewczynka siedziała na tylnym fotelu w przepoconej koszulce i wysłuchiwała paplaniny kobiety na temat świeżego, wiejskiego powietrza, którego to mała na pewno zakosztuje mieszkając u swoich dziadków.
Krajobraz za szybami zmieniał się i teraz w całym polu widzenia rozciągały się zielono- żóte pastwiska, brunatno nieprzystępne lasy i szare kałuże po wieczornej ulewie.
Nigdzie nie było oznaki mogącego toczyć się w pobliżu, tak bezpiecznie znajomego wielkomiejskiego gwaru, śmiechu turystów czy stukotu zardzewiałych kółek wózka z lodami. W oczach Hermiony została tylko pustka i przerażenie, a ja niemo godziłam się, by jej sporadyczne łzy cicho moczyły mi serce.
Nie pamiętała dziadkówze strony taty i nigdy o nich nie myślała.
Mama od dwuch lat pozostawała sierotą- Hermiona zdołała poznać tylko babcię i spędzić z nią najpiękniejszy okres swego dzieciństwa.
Babcia była już bardzo stara i przez długi czas leżaław szpitalu. Kiedy pewnego ranka do Grangerów zadzwonił telefon, rodzice długo niewychodzili z pokoju, a potem podjęli się żmudnego zadania oswojenia córki z istotą umierania.
Zrozumiała. Jej niezwykłe umiejętności objawiły się właśnie wtedy.
Nikt tak jak mój brat nie był z niej taki dumny. Ściskając za rękę duszę jej babci
Rozwodził się na temat niezwykłości dziewczynki. Starsza kobieta tylko potwierdzała każde jego słowo- od zawsze wiedziała o tym, o czym inni mieli się dopiero przekonać.
Od tamtej pory jednak Hermiona pogodziła się z myślą, że nie ma dziadków. Czasem tak się zdarza, nie wszystkie koleżanki ze szkoły mają kogo odwiedzać z rodzicami w niedzielne popołudnie.
Teraz jednak sprawa się zmieniła i Hermiona miała stanąć twarzą w twarz z ludźmi, którzy mimo bliskiego pokrewieństwa nigdy jej nie wiedzieli.
Dwanaście lat temu młody pan Granger pokłócił się o coś ze swoimi rodzicami.
Z góry was ostrzegam, że nie ważne jest, o co takiego konkretnie- dość, że jak to zwykle bywa w tak poważnych rodzinnych sporach, była to rzecz nieistotna.
Za dużo zostało jednak powiedziane i za mało wysłuchane. Wrodzony upór obu stron, który zresztą potem odziedziczyła Hermiona, podsycał spór jeszcze bardziej i w rezultacie dwudziestosześcioletni wówczas Arnold Granger opuścił raz na zawsze rodzinny dom.
Dwa lata później wysłał powiadomienie o swoim ślubie- takie samo, jakie dostarczono do ponad setki innych osób.
Ani matka, ani ojciec nie pojawili się na ceremoni i całą sprawę uznano za definitywnie zamkniętą.
Zarówno ja, jak i mój brat posiadamy jednak pewien dar- jako jeden z nielicznych naszych umiejętności uważany za niezwykły- potrafimy łączyć tych, których drogi zdawałyby się już nigdy nie przeciąć.
Tak było i tym razem. Gdy pomarszczeni ze starości Maria i Richard Granger czekali na ganku na przyjazd jedynej wnuczki czuli niewysłowiony, wspólny dyskomfort wywołany prostym faktem raz na zawsze zmarnowanej szansy porozmawiania z synem. Jak przez mgłę śledzili wzrokiem zatrzymujący się samochód, zastanawiając się, jak stała obecność wnuczki zmieni życie obu stron.
Ile zdoła naprawić, a ile barier będzie nie do pokonania?
Co sobie powiedzą gdy za chwilę staną twarz wtwarz?
Trzymałam Hermionę za rękę, dotykając przy tym  serc Richarda i Marii, równie pomarszczonych jak ich twarze.
Dodałam im odwagi, a dziewczynce pomogłam otworzyć buzię.
- Cześć babciu, cześć dziadku- powiedziała wolno, patrząc prosto w oczy swoich nowych opiekunów. – To ja, Hermiona, wasza wnuczka. Cieszę się, że wreszcie mogę was poznać.
- Dziewczynka jest najwyraźniej nieco zszokowana śmiercią rodziców. Może potrzebować paru tygodni, by dojść do normalności- wtrąciła się opiekunka. Niekulturalne, nieznające życia stworzenie. Takich niestety omijam z daleka. Znają mnie tylko z obserwacji, nic tak naprawdę o mnie nie wiedząc. Przykre, doprawdy.
- Za miesiąc zacznie się szkoła. Ma więc wiele czasu, by się oswoić- poinformowała ją Maria, po czym zwróciła się do Hermiony- Dobrze, że przyjechałaś wcześniej, bo przyda nam się pomoc. Będziesz też mogła biegać po okolicy, tylko nie za daleko. O ile się orientuję nie ma w pobliżu żadnych dzieci, więc będziesz musiała sama znaleźć sobie zajęcie- poinformowała ją, zastanawiając się, co jeszcze powiedzieć.
- Nie szkodzi, babciu. Lubię być sama- odpowiedziała grzecznie dziewczynka.
Nieco niezręcznie czuła się w towarzystwie tych ludzi, wciąż nie mogła uwierzyć, że to naprawdę jej rodzina.
Maria pokiwała tylko głową i wzięła do ręki małą walizkę dziewczynki.
- Chodźmy do domu- rzekła, zwracając się do pracownicy opieki społecznej. – Musimy jeszcze załatwić formalności.


***********

Przez następne tygodnie Hermiona pomagała babci robić soki i przetwory z owoców, wspinała się na drzewa po jabłka i uczyła się od dziadka majsterkować w garażu przy starym oplu astrze. Po południu zaś dostawała pozwolenie na odkrywanie okolicy, pod warunkiem, że nie będzie zapuszczać się za daleko i wróci do domu przed kolacją.
Poznawała babcię i dziadka- obie strony coraz rzadziej odczuwały zawstydzenie w swojej obecności, a milczące porozumienie zawarte między nimi za moim pośrednictwem, aby nie wspominać słowem o rodzicach dziewczynki, zdawało się irracjonalnie podsycać więzi, zawiązujące się między dziadkami, a wnuczką.
W tych dniach stale jeszcze towarzyszyłam dziewczynce, zwłaszcza podczas tych eskapad.
Mimo że,  jak oświadczyła babci na początku, rzeczywiście lubiła sama znajdować sobie rozrywkę, jednak jak każda siedmiolatka- na dłuższą metę potrzebowała towarzystwa rówieśników.
Nic więc dziwnego, że gdy pewnego dnia zauważyła bladego chłopca o blond włosach i chmurnych oczach, po raz pierwszy od bardzo wielu dni odepchnęła mnie na chwilę zdecydowanym ruchem, a na jej twarzy wykwitł promienny, szczery uśmiech.
- Hej! – krzyknęła w kierunku chłopca, machając zachęcająco ręką.
Podniósł wzrok, jakby zdziwiony czyjąkolwiek obecnością.
Przecież ta polana zazwyczaj była mało uczęszczanym miejscem, jego prywatnym azylem. Teraz zaś ewidentnie straciła to miano, o czym świadczyła ta śmiszna, brązowowłosa dziewczynka, niewątpliwie zachwycona tym niespodziewanym spotkaniem. To musiała być ta nowa. W przeciwnym wypadku nie zapuszczałaby się w tak nudne miejsce, zwłaszcza, że było tylko Mugolem.
- Co tu robisz? – odezwał się Dracon, niezbyt uprzejmie.
Wzruszyła ramionami.
- Spaceruję po okolicy. Zwiedzam i poznaję- odparła od niechcenia.
Draco prychnął niechętnie.
- Jesteś nowa. Nie ma tu nic ciekawego- oznajmił pewnie.
Dziewczynki jednak nie zrażała jawna niechęć, okazywana jej przez nowego kolegę.
- Jestem Hermiona- wyciągnęła rękę. – Cieszę się, że cię poznałam. Nie ma tu żadnych dzieci.
- Są. Tylko że beznadziejne- warknął Draco.
Ponieważ Hermiona wciąż stała z wyciągniętą ręką, niechętnie uścisnął jej dłoń, przedstawiając się. Myślami jednak był bardzo daleko. Wciąż pamiętał, co mu powtarzał ojciec o starych kolegach. W sumie sam zaczynał w to wierzyć. Marcel obgryzał paznokcie, a Alex seplenił. Żałosne, patetyczne maluchy! On, Draco nie zamierzał bawić się z takimi dzieciuchami. Nędzni, nic nie warci Mugole!
– Ty też jesteś beznadziejna! – warknął zaczepnie.
Hermiona złapała się pod boki.
- Tak? A może po prostu mi zazdrościsz!?- zapytała zaczepnie.
Draco poczuł zdenerwowanie.
- A niby czego, ty mała znajdo? – wydął wargi, chcąc jak najbardziej dopiec dziewczynce.
Chłopiec nie miał świadomości, co mówi, czym z resztą nie różnił się od większości populacji. Gdyby każdy wypowiadał tylko przemyślane i rozumiane słowa, miałabym połowę mniej pracy.
Dracon wiedział jednak, że dziewczynka przyjechała tu niedawno i nie mieszka z rodzicami.
Bo ludzie o tragediach innych często są poinformowani, głównie tylko i wyłącznie po to, by im współczuć i dziękować losowi, że tym razem ominęłam ich serca.
Malfoyowie jednak nie współczuli. Po prostu wiedzieli. A teraz przyszła pora, by wykorzystać tą wiedzę.
Hermiona zrobiła niewyraźną mine. Wzruszyła ramionami i już chciała odejść bez słowa.
- Co, obraziłaś się? –ucieszył się Draco.
Niestety, wdał się w ojca. Obcował ze mną tak często, że zapragnął tak jak on dzielić się mną z innymi.
Zawsze od tego się zaczyna. A potem zatacza się błędne koło, ja zaś nic nie mogę poradzić.
Dlatego Draco zaczął ranić dziewczynkę, ona jednak w tym czasie była wyjątkowo odporna na cudze zaczepki. Nie rozumiała jeszcze niszczącej potęgi, jaką mają w sobie słowa.
Odwróciła się więc tylko z tajemniczym błyskiem w oku.
- Dlatego, że jestem dziewczyną, a szybciej biegam- powiedziała zadziornie.
- Chyba śnisz!
- To się ścigajmy! - wykrzyknęła i nim Draco zdążył się zorientować puściła się biegiem
- Hej, to nie fair! – oburzył się.
- Przecież jesteś chłopcem! I tak mnie przegonisz! – śmiała się Hermiona.
Draco prychnął, ale natura Malfoyów wzięła górę- musiał udowodnić tej małej, śmiesznj smarkuli kto ma rację.
Przez chwilę było pięknie i naprawdę żałowałam, że muszę się wtrącić.  Ale niestety, nie mam na to wpływu, a tym razem to miała być niewielka interwencja.
Draco dogonił Hermionę i biegli przez chwilę na równi, krzycząc do siebie obraźliwe wyrazy sympati. Nagle stopa chłopca zahaczyła o korzeń. Próbował jeszcze ratować sytuację, ciągnąc nogę do góry, lecz to tylko pogorszyło sprawę i w następnym momencie leżał na ziemi z krwawiącym kolanem i udem.
Naprawdę to go bolało, chociaż starałam się dotykać chłopca jak najdelikatniej.
Specyfika mojej pracy polega na różnorodności. Bowiem są różne objawy mego działania.
Ludzie tak obrzydliwi, że inni brzydzą się obdarzyć ich choćby jednym, pogardliwym spojrzeniem.
Piękne, podziwiane osoby z pustym, smutnym sercem.
Przeciętne, szare społeczeństwo- każdego od czasu do czasu musiałam odwiedzić- jednych na krócej, drugim składałam wizytę dłuższą.
Krzyknął. Najpierw się nie zatrzymała myśląc, że to tylko próba, by ją zmylić, ale zaalarmowała ją nuta przerażenia w głosie kolegi.
Kolejny nadzwyczanjny fakt dotyczący Hermiony Granger- mistrzowsko odgadywała ludzkie emocje.
Dziewczynka spojrzała więc zaciekawiona na blondyna i zamrugała oczami.
- Przewróciłeś się? Ojej, krew ci leci! – zmartwiła się.
- Jasne że się przewróciłem, głupia! Wszystko przez ciebie! – warknął Draco, za wszelką cenę nie chcąc nie pokazać Hermionie łez cisnących mu się do powiek.
Jednak jego wysiłek okazał się na nic. Była zbyt bystra.
- Draco, nie płacz! – zaczęła niepewnie. – Zaraz coś wymyślimy!
-Wcale nie płaczę! - warknął.
- Przecież widzę! – zaśmiała się. – Nie przejmuj się, to żaden wstyd płakać. Ja też wczoraj ryczałam, jak zacięłam się obierając jabłka z babcią- poinformowała.
Miała w sobie coś niezwykłego, Draco właściwie nie był pewien, czy ją lubi. Irytowała go strasznie, ale nie chciał, żeby poszła. Niewykluczone, że to tylko z powodu bolącej nogi. Mama wiedziałaby, jak to uleczyć. Wystarczyłoby jedno machnięcie różdżką. Ale mamy tu nie było.
Draco pomyślał, że dziewczynka też mogła być czarownicą.
W sumie nie byłoby to nic dziwnego- bycie czarodziejem bardzo by do niej pasowało.
Był jednak madrym dzieckiem, choć tutaj z ciężkim sercem użyłabym raczej słowa “wytresowanym”.
Wiedział, że nie wolno pytać o takie rzeczy, bo to mogłoby być niebezpieczne.
- Noga mnie boli- poskarżył się w końcu.
- Spodziewam się. Paskudnie to wygląda. Trzeba opatrzyć- przyjrzała się zadrapaniu– - Możesz chodzić?
Draco z lekką pomocą Hermiony podniósł się z ziemi i spróbował zrobić krok. W momencie, gdy przenosił ciężar ciała na zranioną nogę, zachwiał się i runął na ziemię po raz drugi.
Hermiona odskoczyła odruchowo, ale po chwili zastanowienia usiadła na ziemii obok chłopca.
- Hej, co robisz!? – przestraszył się, widząc, iż dziewczynka łapie jego bucik.
- Spokojnie! Sprawdzam tylko! Ojej, masz spuchniętą całą kostkę! Chyba skręcona! – zmartwiła się.
Wzruszył ramionami.
- Ale masz pecha! Wystarczyło, że raz się przewróciłeś!? – próbowała go pocieszyć.
- Przestań w tej chwili, głupia Mugolko! – wyrwało się Draconowi.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Dziwny jesteś. I nie wiem co to znaczy. Ale nie martw się, to w sumie nic poważnego- zamyśliła się przez chwilę. – Poczekaj tu! Idę po dziadka! – oświadczyła w końcu.
- Nie! – przestraszył się Draco. – Ja…
- Spokojnie! – odkrzknęła. – Tylko na chwilę!
Draco Malfoy chciał protestować, ale Hermionay już nie było. Ile sił w nogach biegła do domku dzadków.

***********

- Musicie bardziej uważać- warknął Richard, kładąc Dracona na kanapie. – Na szczęście to tylko skręcenie. Twój ojciec- zwrócił się do Hermiony – był w waszym wieku, kiedy przewrócił się przy grze w piłkę nożną. Złamanie otwarte!
To był pierwszy raz, kiedy wspomniał głośno o synie i w normalnych warunkach Hermiona, jako dziecko bystre i inteligentne, pociągnęłaby temat tak, by dowiedzieć się czegoś więcej. Teraz natomiast zbytnio przejmowała się kontuzję nowego kolegi- może dlatego, że widziała w chłopcu potencjalnego przyjaciela.
Dracona natomiast niezmiernie zaciekawiło, co to jest piłka nożna, jednak powstrzymał pytanie. Najwyraźniej była to rzecz oczywista dla Mugoli.
- Szybciutko to opatrzymy, a potem poczęstujesz Dracona ciastem, które zrobiłaś- Maria zjawiła się w pomieszczeniu, niosąc tacę z opatrunkami i maściami. Pogłaskała wnuczkę po kasztanowych włoskach.
- Nauczyłam się robić szarlotkę! Z cynamonem! – poinformowała Hermiona, zachęcona przez babcię.
Dla Dracona było to niezwykłe przeżycie. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę znalazł się wśród Mugoli- przecież to o nich słyszał od ojca tyle okropnych, obrzydliwych rzeczy! Tymczasem zaopiekowano się nim tutaj i przyjęto z otwartymi ramionami, a ta dziewczynka- Hermiona- była naprawdę, naprawdę sympatyczna!
Dracon nie wiedział, co o tym sądzić. Nie chciał zrywać tej znajomości, a jednocześnie wiedział, że ojciec będzie bardzo niezadowolony.
Postanowił o tym nie myśleć, przynajmniej narazie. Skoro los zesłał mu taka towarzyszkę zabaw, on- Draco Malfoy- nie zamierza tego zmarnować.
Nachylił się do siedzącej przy nim Hermiony i pociągnął ją za kosmyk włosów. Pisnęła zaskoczona.
- Jeszcze kiedyś z tobą wygram! – oświadczył z dumą. – W końcu to ja jestem chłopakiem!
A Hermiona tylko śmiała się radośnie, coraz bardziej się ode mnie oddalając.

***********

Był już wieczór, kiedy Narcyza Malfoy stanęła zdenerwowana przed domem Mugoli.
Zaklęcie Wskazania pokazało jej, że Dracon powinien być gdzieś w tej okolicy. Kobieta modliła się, by syn znalazł się właśnie w tej niepozornej chatce. Wtedy byłaby szansa, iż zdążyliby deportować się do Malfoy Manor przed powrotem Lucjusza i może tego wieczora nie musiałabym gościć w ich rezydencji.
Może.
Drzwi otworzyła starsza pani o brązowych oczach i pomarszczonym czole. Na widok wytrwornej kobiety na progu swojego domu uniosła nieznacznie cienkie brwi.
- Nazywam się Narcyza Malfoy- zaczęł arystokratka, po krótkim namyśle wyciągając rękę. Zadrżała, gdy Mugolka ją uścisnęła. – Szukam swojego syna, Dracona. Zastanawiałam się czy… czy nie widziała go pani… Bawił się w tej okolicy i…
- Miło mi, proszę pani- przerwała Maria. – Właściwie to mam dla pani dobra wiadomość… Proszę, pani wejdzie! – kobieta odsunęła się, uprzejmie zapraszając gościa do środka.
Narcyza przełknęła ślinę. Nie mogła pozwolić sobie na zbytnie spouchwalanie się z Mugolami, ale z drugiej strony wyglądało na to, że ci ludzie są w posiadaniu jakichkolwiek informacji o jej synku. Niepewnie przestąpiła próg i rozejrzała się po skromnym wnętrzu.
Nic nadzwyczajnego- białe ściany, drewniana boazeria. Czworo drzwi, po jednych na każdej ścianie, prowadziły do dalszych pomieszczeń. Nad wejściem wisiał mały, drewniany krzyż. W przeciwległym rogu stał stary, obity piec kaflowy, czasy swojej świetności mający już dawno za sobą. Niewiarygodne, że Mugolom wystarczają tak do bólu przeciętne warunki do życia!
Maria bez słowa poprowadziła czarownicę do drzwi po lewej stronie, a Narcyza dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że słyszy dochodzące z tamtąd śmiechy.
A wśród nich ten należący do Niego. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna kobieta była świadkiem szczerej radości jedynego dziecka.
Jej oczom ukazał się Draco, leżący na poprzecieranej kanapie, obitej wyblakłą, brązową skórą. Chłopiec miał białe, mugolskie bandaże zawinięte na prawej stopie, ale najwidoczniej zupełnie się tym nie przejmował. Całą jego uwagę pochłaniała brązowowłosa dziewczynka.
Przed dziećmi leżała kolorowa plansza, a dziewczynka właśnie przesuwała po niej czerwony, plastikowy krążek. Narcyza wywnioskowała, że jej syn bierze właśnie udział w jakiejś mugolskiej zabawie i wygląda na to, że owa rozrywka bardzo mu się podoba.
A może to tylko dlatego, że towarzyszyła mu jego rówieśnica, normalne dziecko z krwi i kości?
Narcyza przystanęła w rogu pomieszczenia, a Draco, jakby instynktownie podniósł wzrok znad kolorowej planszy.
Na widok mamy uśmiechnął się szeroko, choć muszę przyznać, że także wtedy skryłam się cicho w jego oczach- wszak Draco wiedział, że pojawienie się Narcyzy oznacza rychły koniec zabawy z nową koleżanką.
- Cześć mamo! – odezwał się w końcu chłopiec.
Mugolskie dziecko, siedzące koło niego uśmiechnęło się szeroko do Narcyzy. Zabawne.
- To jest moja nowa koleżanka i jej dziadkowie– poinformował Dracon, wskazując na dziewczynkę. – Właśnie kończymy grać w “Węże i drabiny”!

**********

- Dziękuje państwu! – wyszeptała Narcyza, odważywszy się po raz kolejny uścisnąć dłonie Mugoli. – Naprawdę, jestem dozgonnie wdzięczna za zaopiekowanie się moim synem.
- Och, to drobiazg, proszę pani- uśmiechnął się Richard. – Cieszę się, że dzieci się zaprzyjaźniły. Hermiona ma raczej mało kolegów… Dziwne dziecko z tej naszej wnuczki.
- To cześć, Hermiona. Fajnie się bawiliśmy- chłopiec wyciągnął do niej rękę, wychylając się z ramion matki.
- Do widzenia, Draco! Jak następnym razem się zobaczymy, możemy jeszcze raz się ścigać! – śmiała się Hermiona.
Pożegnali się. Narcyza długo potem wysłuchiwała opowiadań podekscytowanego synka o nowej koleżance, która oczywiście według niego była “zupełnie beznadziejna” z racji  samego faktu bycia dziewczyną i w dodatku Mugolką!
Pani Malfoy długo myślała nad zachowaniem tych obcych ludzi. Nie znali zupełnie jej syna! Mimo to jednak ten mężczyzna, Richard, bez mrugnięcia oka przyniósł go do swojego domu, a Maria starannie opatrzyła jego rany. Cóż z tego, że prymitywnym, mugolskim sposobem- starała się zrobić to najlepiej jak umiała.
Narcyza była matką i jako matka nie potrafiła odczuwać do tych ludzi czegoś innego, niż tylko ogromną wdzięczność za opiekę nad swoim dzieckiem. Więc i nie umiała myśleć o nich jako o brudnych, nic niewartych śmieciach, jak to powinna sądzić o wszystkich Mugolach.
Również i dziewczynka… Jak mogła nienawidzić dziecka, dzięki któremu widziała na twarzy synka tak szczerą, niczym nie zmąconą radość- pierwszy raz odkąd pamiętała!
Tak więc i tym razem także trzymałam panią Malfoy za rękę, kiedy drżącym głosem wypowiadała formułkę Zaklęcia Zapomnienia w stronę swojego ukochanego, pogrążonego we śnie synka, by wymazać z jego pamięci nową koleżankę.
Dla dobra jego i tej sympatycznej, brązowowłose dziewczynki o ciepłym uśmiechu.

**********

Wiele lat później, gdy spotkali się w Hogwarcie, padło wiele obraźliwych słów raniących serca i duszę. Wiele wypłakano, wiele wykrzyczano, jeszcze więcej przemilczano.
Patrzyłam jak Hermiona i Draco dorastają, codziennie stając między nimi i bezradnie patrząc, jak zsyłają mnie na siebie nawzajem.
Aż w końcu coś zaczęło się zmieniać. Nie jest to tematem tej opowieści, więc wspomnę tylko jeszcze, że od pewnego deszczowego poranka ręka młodego Malfoya pozostała zaciśnięta na drobnej dłoni Hermiony także przez wiele lat od tej pamiętnej chwili, gdy odciągnął ją od lini rażenia śmiertelnego zaklęcia.
I od tego czasu Draco i Hermiona zaczęli uczyć się wychodzić mi na przeciw wspólnie.

*********

Jestem Cierpienie. Naprawdę przykro mi, że muszę Wam składać wizyty.
Ale proszę, nie odwracajcie się ode mnie. I tak będziemy musieli kiedyś złapać się za ręce. A kiedy to się stanie, postaram się Was poprowadzić. Tak jak prowadziłam Hermionę Granger i Dracona Malfoya.
Tak jak przyniosłam im na pocieszenie nowe, lepsze życie.
I wreszcie tak, jak w ich przypadku także i w Waszym- pozwolę Czasowi się pokonać.
Wtedy odejdę, zostawiając tylko Prezent, który Wam przyniosę. W ich przypadku była to możliwość poznania się, wtedy, gdy jako siedmioletnie dzieci po raz pierwszy rozmawiali na polanie.
Bo pomimo zaklęcia zapomnienia, które Narcyza rzuciła na syna, a potem ukradkiem na małą Hermionę, gdzieś w najgłębszych zakamarkach ich umysłu, ziarenko owego spotkania pozostało. I wyrosła z niego piękna, niczym niezmącona miłość, silniejsza nawet od potęgi magii. Ich życie było spełnione.

****************


Tak jak wspominałem na początku, nie udało mi się ich rozdzielić. Więc przyszedłem po dusze obu.
Gdy odchodziliśmy, pozwoliłem im trzymać się za ręce. Zasłużyli na to.
Ja przyglądałem się im z tyłu, podziwiając moją siostrę za dobrze wykonane zadanie.
Tak, to ona opowiedziała Wam tę historię, choć nie należy ona do niej. Zapoczątowała tylko pewne wydarzenia, podarowała Draconowi i Hermionie możliwość poznania się nawzajem.
Ja miałem w ich przypadku mniej roboty, chociaż moje zadanie było równie kluczowe.
Bo my wzajemnie się dopełniamy.
I pewnie już nie muszę się Wam przedstawiać.
Ale to zrobię, tego wymaga kultura.
Jestem Śmierć. I kiedyś na pewno się spotkamy. Ale nie bójcie się.
To przecież nic strasznego.
I może kiedyś stanie się Cud i ludze w końcu kiedyś zrozumieją, że to oni dają istnieć naszemu ojcu – Okrutności we własnej osobie- a przez to i nam.
Nie jesteśmy źli, wykonujemy tylko polecenia ludzi, całą czarną robotę.
Może więc opamiętają się kiedyś i pomogą nam przejść na emeryturę.
Wtedy nasza praca będzie naturalna, taka jak powinna być. Zwykła kolej rzeczy.
A póki co powtarzamy- nie potrzeba się nas bać.
Nie jesteśmy straszni.
Może więc nadejdzie przynajmniej taka chwila, że przestańcie się przynajmniej nas obawiać.
Zatem - do zobaczenia!

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

PARODIA WIELKANOCNA

A więc macie! Parodia wielkanocna, oto jest!
Mega krótka, bo na szybkiego i dość mocno... parodiowa.
Ale akcent wielkanocny jest i to się liczy!
Stella- Narcyza malująca pisanki specjalnie dla Ciebie!!!

KRÓTKA PARODIA WIELKANOCNA


- Kochanie, zachcesz mi pomóc?! – zapytała z uśmiechem Narcyza, ekspresyjnie przenoszącą swą artystyczną duszę za pomocą tańczącej w powietrzu różdżki na gładką skorupkę jajka, powoli zmieniającego swą barwę ze zwykłej sobie piaskowej brązżółci na szmaragdową zieleń.
Draco skrzywił się nieznacznie.
- Może później, mamo- próbował się wykręcać. – Nie odziedziczyłem po tobie zapewne zdolności manualnych.
- Bzdura! Wszystkie twoje laurki były bardzo ładne! Prawda, Lucjuszu?
            Rzeczony Lucjusz mruknął twierdząco, zajęty dekorowaniem mazurków.
- Jak się pisze „ALLELUJA”? – zapytał, marszcząc brwi.
            Draco musiał zastanowić się przez chwilę.
- Przez trzy „l”- powiedział w końcu lecz Lucjusz zgromił go wzrokiem.
- Dwa z przodu- dodał pospiesznie chłopak, po czym podszedł skontrolować twórczość rodziciela. Nim jednak zdążył jej się przyjrzeć, w jego oczy rzuciło się co innego.
- Wydaje mi się, że kurczaki mają dwie nogi. Nie cztery- zasugerował cicho.
Ku jego zdziwieniu rodzice wymienili ze sobą posępne spojrzenia.
- To sprawka twojej matki- mruknął Lucjusz. – Najwyraźniej była święcie przekonana, że jeśli coś jest zwierzęciem, to musi mieć cztery łapy!
- Robiłam to w środku nocy! – broniła się zaraz Narcyza. – Kiedy wy obaj i nawet wszystkie skrzaty dawno już spały! Miejcie wyrozumiałość!
- Mamy, kochanie! I tak jest ślicznie- pocieszył Lucjusz, podchodząc do żony i całując ją delikatnie w usta. W oczy rzuciła mu się pisanka- świeżo ukończone dzieło żony- i aż otworzył usta ze zdumienia.
- No, no, no! Pisanka w Mroczny Znak. Wysadzana brylantami. Niezwykle gustowna, skarbie!
Narcyza zachichotała.
- Zrobiłam ją specjalnie dla ciebie! – oświadczyła radośnie mężowi, na co ten natychmiast zmarkotniał.
- Ech, kobiety! – mruknął z przekąsem. – Popełnij jakiś błąd, to ci go do końca życia będą wypominać!

**********

 Z prawa Murphego jasno wynikało- jeśli za wszelką cenę pragniesz nie spotykać się z kimś chociaż przez cztery dni- jasne jest, że natkniesz się na niego idąc ze święconką. Oczywiście, warto wspomnieć o szczególe, jakoby paradowanie z koszyczkiem było ostatnią rzeczą, przy jakiej byłabyś sobie w stanie wyobrazić sobie ową personę.
I to właśnie spotkało Hermionę Granger. Początkowo nie mogła uwierzyć.
Albo ona miała zwidy, albo Dracon Malfoy mił sobowtóra.
Niestety, wystarczył jeden irytujący uśmiech, by pozbyć się wszelkich nadziei. Nikt na świecie nie umiał się tak denerwująco uśmiechać.
- Co ty tu robisz? – zapytała zdziwiona, mierząc nonszalancko uśmiechającego się Draco sceptycznym spojrzeniem.
- To co zapewne i ty. Tradycja, Granger, tradycja- odparł wesoło.
Cała ta sytuacja zaczynała wyglądać irracjonalnie.
- Hmm… Byłam przekonana, że woda święcona cię spali.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne, Granger! Wiesz, że ja jestem normalnym człowiekiem z krwi i kości obchodzącym rodzinne normalne święta ?
- Nie… To znaczy… - Hermiona zagryzła wargę. – No wiesz, że nie przypuszczałam, iż obchodzisz je w TAKI sposób. Ale powiem ci, że nawet to… miłe.
- Och, jaki komplement! – zakpił. – Powiem ci Granger, że doceniam twoje próby bycia miłą!
- Wiesz co, myślę że to poświęcenie baranków i jajek dobrze ci zrobiło. Ciągnie swój do swego, hmm? – Hermiona pozwoliła sobie na niewinny uśmiech, na co odpowiedziałojej prychnięcie.

**************


Granger!!!

Błagam Cię o spotkanie! Tylko Ty możesz mi pomóc!
Sytuacja podbramkowa, S O S!!!!!!
Godzina 2, Grover Road.

Uszanowania

Draco Malfoy

„Cholera, w co ten idiota się wpakował!” – pomyślała wściekła Hermiona, gdy dwa dni później piękna płomykówka dostarczyła jej z samego rana małą kopertę.
Doprawdy, miała lepsze rzeczy do roboty w wielkanocny poniedziałek, niż użeranie się z irytującą fretką.
Jej gryfońskie dobre serce wzięło jednak górę-obwieściwszy rodzicom, iż niespodziewanie wypadło jej ważne spotkanie i postara się załatwić sprawę jak najszybciej.
Teraz więc stała we wskazanym przez Ślizgona miejscu, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
Wreszcie w zasięgu jej pola widzenia zamajaczyła blond czupryna.
- Draco! Co się… - zaczęła nerwowo, nie dane jednak było jej dokończyć.
-AQUAMENTI! – ryknął chłopak i nim Hermiona zdążyła odskoczyć, dotkliwie odczuła skutki zaklęcia.
- Jesteś idiotą! –syknęła, niedowierzając temu, co właśnie miało miejsce.
Draco Malfoy ściągnął ją z rodzinnych świąt, sam przy tym opuszczając swoją niewątpliwie równie uroczysto-wielkanocną willę, tylko po to by… by… by oblać ją wodą!! Co za niespełna rozumu, niedorozwinięty beznadziejny przypadek!!
- A ty jesteś mokra- zauważył bystro Draco, obdarzając ociekającą wodą Hermionę rozbawionym spojrzeniem i opuszczając różdżkę.
- Brawo za inteligencję!  - mruknęła z przekąsem.
-Daj spokój, szlamciu! Taka tradycja! – puścił do niej oko.- Poza tym… Nawet zabawnie teraz wyglądasz, wiesz?
- Och, zapewne. Cały szlam ze mnie spływa? – dziewczyna rozjuszona do reszty wlepiła wściekły wzrok w Ślizgona.
- Wcale tak nie powiedziałem! – bronił się. – Hej…nie traktuj tego jako nic osobistego!
- Jak się przeziębię będzie twoja wina!
- Nie przeziębisz się!
- Skąd ta pewność?
- Po prostu jest.
- Wspaniale…
- Hej, Hermiona! No, Hermiona, no!
- No co?!
- Wiesz, słońce… naprawdę się nie domyślasz?!
- Słońce!? – Hermiona naprawdę czuła konfuzję.
Draco uśmiechnął się i już-już miał oświecić bystry umysł Gryfonki odnośnie wymowy owego gestu, jednak wyprzedziła go staruszka, która pospiesznie przemierzała ulicę i już od jakiegoś czasu przyglądała się dwójce młodych ludzi, z błyskiem w oczach tęsknoty za utraconą młodością.
- Zupełnie jak za moich czasów…. Im bardziej się która dziewczyna podobała, tym bardziej ją chłopcy polewali! Doskonale widać było, kto ma powodzenie!

Pisanka Cyzi :) Może nie najpiękniejsza, ale mam nadzieję, ze wam się podoba. ;)