niedziela, 21 września 2014

ROZDZIAŁ 27

Obiecany rozdział- z dedykacją dla Was wszystkich, co zostałyście ze mną. Jeszcze raz przepraszam- i dziękuję.
Aaaa- wprawdzie w zamierzchłych czasach, ale pewne cudowne czytelniczki prosiły mnie, bym zaprosiła Was do Hogwartu! Nie tylko dramione (chociaż także, rzecz jasna) ale dużo, dużo więcej!!!!

http://projekt-hogwart.blogspot.com

Zapraszam!!
I pozdrowienia z Zurychu! !

ROZDZIAŁ 27

Następnych parę dni minęło bez większych niespodzianek, jeśli nie liczyć faktu, iż Hermiona ze zdumieniem stwierdziła, że Narcyza Malfoy nagrodziła jej wypracowanie o Mutatoipsumach najwyższą oceną, co znowu biorąc pod uwagę fakt konieczności bycia obiektywnym nie budziło aż takiego zdumienia. Przyjaciele równiueż tak uważali, wszak praca Hermiony jak zwykle była perfekcyjna pod każdym względem. O dziwo, zgodził się z tym też Draco Malfoy.
- Patrzysz na to, jakbyś co najmniej widziała tam autograf Merlina, nie mojej matki- prychnął, zauważywszy iż po lekcji wciąż niedowierzając Hermiona wpatrzuje się w czerwone W opatrzone eleganckim podpisem nauczycielki.
- Albo zmądrzałaś i zaczęłaś traktować należycie lepszych od siebie... Autograf kogoś takiego jak członek mojej rodziny musi być dla ciebie...
- Spadaj, Malfoy. Obiecałeś mi coś niedawno...- mruknęła, nie zaszczycając go spojrzeniem.
Nie dawał za wygraną.
- Przestań. Tylko tak żartuję- wzruszył ramionami i nim Hermiona zdążyła się zorientować, wyrwał jej pracę z rąk i pospiesznie przejechał wzrokiem po zapisanym starannym pismem pergaminie.
- Jak zwykle bezbłędnie- prychnął. - Wnikliwa analiza, dokładny opis, dogłębne rozważania...- uniósł wzrok. - Dziwisz się, że dostałaś maxa? Coś takiego nadaje się do cholernej encyklopedii, a nie na zwykłą pracę do szkoły!
Hermiona uniosła brwi.
- Czy ty powiedziałeś mi komplement?
Prychnął.
- Chyba śnisz! Po prostu stwierdziłem fakt! Tak samo, jak ty nie powiedziałabyś mi żadnego komplementu, twierdząc, że jestem nieziemsko przystojny!
Zaśmiała się drwiąco.
- Twoje niedoczekanie, Malfoy!
Wzruszył ramionami.
- No tak, skądś wiedziałem, że nigdy tego nie przyznasz.... Cholerna, duma Gryfonów...
Cóż, w każdym razie- obdarzył wypracowanie jeszcze jednym spojrzeniem, po czym oddał je Hermionie- Nie dziw się ocenie. Moja matka niemiała wyboru. Jak sama kiedyś mi powiedziałaś, dyrektorem Hogwartu jest w dalszym ciągu Dumbledore. Jak on decyduje, by trzymać takich jak ty- w tym określeniu czuć było niemal pogardę, jaką darzył mugolaków- To ona nic na to nie poradzi i musi traktować cię na równi....
Zaśmiała się drwiąco.
- Świetnie jej to wychodzi! Szczególnie. ..
Draco poczuł irytację. Jakim prawem ktoś taki jak ona krytykował jego rodzinę!
- Uważaj sobie, szla...Granger!- warknął. - Dobrze ci radzę- miej się na baczności, bo możesz...
- Draco! - rozległ się nagle nosowy głos, a zaraz potem w korytarzy pojawiła się Pansy Parkinson.
Na widok tego, z kim rozmawia jej wybranek serca aż otworzyła buzięze zdumienia. Szybko jednak się opanowała, zdziwienie na jej twarzy zastąpił wyraz obrzydzenia. Podparła się pod boki i obdarzyła Hermionę pogardliwym spojrzeniem.
- Czego od niego chcesz, nędzna szlamo? Myślisz, że twoje mugolskie miliony czynią cię czymś więcej od śmiecia? Jesteś nikim i nie powinnaś w ogóle rozmawiać z lepszymi.
Dracusiu, dlaczego TO COŚ marnuje twój czas?! Chodź ze mną, najdroższy!!
  Hermiona westchnęła. Wiedziała, że przy swoich znajomych Ślizgon nie będzie bawił się w bycie dla niej miłym. Zaraz znowu zaczną się wyzwiska, jedno okrutniejsze od drugiego. Będą na nią oboje patrzeć jak na coś obrzydliwego i drwić ze wszystkiego, co jej dotyczy. Nie, żeby jej to przeszkadzało. Przywyķła już do takiego stanu rzeczy. Jednak nie należał on do najprzyjemniejszych.
Jakież było jej zdziwienie, gdy Malfoy spojrzał tylko na nią, potem przeniósł wzrok na swą fankę.
- Za chwilę do ciebie przyjdę, Pansy- mruknął. - Tylko skończymy.
Mopsica wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
- Ale Dracusiu! Przecież to tylko szlama i....
- Merlinie, kobieto!!- jęknął zrozpaczony. - Doskonale wiem kim ona jest! Powiedziałem ci przecież, że za chwilę przyjdę! Nie rozumiesz?! Idź, ja dojdę!
  Pansy zamrugała i zrobiła smutną minkę, nie kryła jednak zdumienia. Coś jednak podpowiadało jej, że lepiej się słuchać. A raczej zawsze słuchała się Malfoya. Przecież pasowali do siebie idealnie!! Posłała więc ostatnie pogardliwe spojrzenie w kierunku Hermiony i ostatni trzepot rzęs w kierunku Dracona, po czym oddaliła się. Gdy tylko zniknęła, Malfoy chciał odetchnąć z ulgą, w ostatniej chwili jednak się powstrzymał. Ta głupiutka pannica działała mu na nerwy. Och, ile razy był bliski zrobienia jej trwałej krzywdy, a biorąc pod uwagę jej zachowanie- pewien był, że każdy sąd by go uniewinił!
Nie mógł, a raczej nie chciał przyznać tego jednak przed Hermioną, która teraz przypatrywała mu się ciekawie.
- Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że powstrzymasz się od złośliwości względem mnie- odezwała się w końcu. - Jestem pod wrażeniem!
    Draco przybrał maskę obojętności.
- Przecież obiecałem- warknął niezbyt miło- Jednak nie wyobrażaj sobie niewiadomo czego. To, że ci nie dokuczam nie znaczy, że zmieniłem o tobie zdanie. Wciąż jesteś....
 Hermiona westchnęła zrezygnowana. To by było na tyle "mało wrednego Ślizgona".
-Darujmy sobie więc może- powiedziała w końcu. - Masz rację, nic się nie zmieniło. A ti tylko nikomu niepotrzebna, patetyczna szopka. Oszukujemy siebie nawzajem i bierzemy udział w wyreżyserowanej grze, nic więcej. ...
- Mowy niema!- syknął Draco. - Malfoyowie dotrzymują obietnic! - mimowolnie spojrzał w kierunku korytarza, w którym zniknęła Pansy.
- Jak chcesz- wzruszyła ramionami Hermiona. Nie dała tego o sobie poznać, ale zaimponował jej. - Może już powinieneś do niej iść? Na pewno czeka- zasugerowała.
  Skrzywił się, wyraźnie niezadowolony.
- Ty przynajmniej korzystasz z mózgu- wyrwało mu się, nim zdążył się powstrzymać.
Cholera! Miał nie zdradzać przed Granger swojej niechęci! Przeklęta Pansy! Teraz już nie ma odwrotu!
 Odnotował, że Hermiona patrzy na niego zdumiona.
-Nie gap się tak, Granger- warknął. - To nic nowego, że jesteś cholernie inteligentnym gryfiątkiem, a Parkinson ma poziom IQ odwrotnie proporcjonalny do ilości nałożonej tapety! Kolejny niezaprzeczalny fakt!
   Jak to było możliwe, że nawet miłe rzeczy w ustach Draco Malfoya brzmiały jak obelgi? Tego Hermiona nie wiedziała i wprawiało ją to w konfuzję. Jednak coś jeszcze nie dawało jej spokoju. Przeklęta, gryfońska uczciwość i poczucie "bycia fair", a także konieczność przypominania o tym obowiązku innym.
- Parkinson za tobą szaleje- odezwała się oburzona. - A ty jesteś za jej plecami okrutny! Narzekasz na nią nawet mi , mimo że wiesz, że ona mnie nienawidzi!
-Parkinson nie szaleje za mną, tylko za moją pozycją. I kasą. Na niczym innym jej nie zależy....- wyjaśnił, zły, że ten temat wyszedł.
- Nieprawda- nie ustępowała Hermiona. - Gdyby zależało jej tylko na kasie, przymilałaby się każdemu bogatemu dzieciakowi z tej szkoły- urwała na chwilę. -Również mi...
- Tobie?! Ona w życiu nie zniżyłaby się do tego! - prychnął. A potem- aż sam się sobie dziwił- uznał, że to, co powiedział mogło być trochę nieprzyjemne. Rzeczywiście, twarz Hermiony lekko zarumieniła się z przykrości.
- Daj spojój Granger, Parkinson to snobka- powiedział, sam nie wiedząc czemu- Dba tylko o swój żałosny wizerunek- uśmiechnął się szelmowsko- Taki ja, tylko w o wiele większej dawce!
Nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Hmm, czasem- jak zachowujesz do siebie względny dystans- jesteś całkiem w porządku, wiesz? - powiedziała w końcu.
A Draco poczuł dziwne szczęście, które nagle- niewiedzieć czemu- wypełniło jego serce.
- Nie podlizuj się- warknął w odpowiedzi, jednak jego głos był dziwnie spokojny.
- Wracaj może więc do swojej Pansy... Dracusiu! - kontynuowała Hermiona.
Na dźwięk znienawidzonego zdrobnienia, Malfoy zadziałał instynktownie. Sam
niewiedział czemu, chwycił Hermionę za ręce i przyciągnął do siebie. Nie był to chwyt zbyt mocny; dość że Gryfonkę zdumiała naturalność, z jaką to zrobił. Przecież jeszcze niedawno za nic w świecie by jej nie dotknął, twierdząc, że jest brudna, że się brzydzi, że będzie musiał się umyć... Teraz jednak jakby to nie istniało.
Draco trzymał ją przy sobie i wpatrywał się w nią dziwnym wzrokiem.
- Jeszcze raz tak mnie nazwiesz, to pożałujesz! - oświadczył w końcu.
Hermiona zaniosła się śmiechem.
-Bardzo się boję, wiesz? - oświadczyła ironicznie, po czym przeniosła wzrok na dłonie chłopaka. - Malfoy? Puścisz mnie w końcu?
  Ślizgon jak oparzony natychmiast rozluźnił uścisk, wciąż nie spuszczając z Hermiony wzroku.
- Ostrzegałem, Granger- mruknął, ale w jego głosie wyczuwało się figlarną beztroskę.
Hermiona więc uśmiechnęła się niewinnie i wzruszyła ramionami.
- Dobrze. Jak sobie życzysz. Dracusiu- oświadczyła niewinnie.
  A Draco, po raz pierwszy uważając, by nie użyć zbyt dużo siły, trzepnął ją lekko w ramię i udając obrazę majestatu oddalił się pospiesznie, w myślach złorzecząc Pansy Parkinson, że musi tak bardzo różnić się od Gryfonki. Której z resztą w dalszym ciągu nienawidził.

****

Hermiona po raz dziesiąty w ciągu godziny przeczytała strony podręcznika poświęcone Mutatioipsumom, desperacko doszukując się w każdym wyrazie, kropce i przecinku chociażby najmniejszych różnic z sytuacją obecną w jej życiu.
W dalszym ciągu darzyła Violet niekłamaną sympatią, co znowu nie byłoby takie dziwne, gdyby jej obawy były prawdziwe. Czysto hipotetycznie, rzecz jasna.
- Doprawdy, Panno Granger- przecież zakończyliśmy już ten temat. Twoja praca wskazuje, że wiesz już na temat Mutatioipsumów wszystko... czegóż więc szukasz? Nie lepiej poświęcić energię innym tematom? - zaskoczył ją aksamitny głos, a Hermiona na jedną nanosekundę zamarła.
Narcyza Malgoy była ostatnią osobą, której zwierzyłaby się ze swoich obaw. Już wolałaby  przyjść z nimi do Snapea! Było dla niej też czymś niespodziewantm, że nauczycielka ją zagadnęła. Coś było niewporządku- lepiej było mieć się na baczności
- To nic takiego, pani profesor. Po prostu chciałam coś jeszcze sprawdzić. Spodobał mi się ten temat- odezwała się pospiesznie, zamykając książkę i starając się, by jej głos brzmiał spokojnie.
Narcyza uniosła brwi.
- Czyżby? I jesteś pewna, że to tylko dlatego, że temat ci się "spodobał"?- zapytała ostro.
Hermiona przez chwilę poczuła, że kręci jej się w głowie. Było jasne,  że Narcyza coś podejrzewa. Dlaczego, Merlinie- dlaczego?!
- Tak. Oczywiście,  pani profesor- powiedziała w końcu pewnie, przekonana, że nauczycielka słyszy walenie jej serca.
Przez chwilę pani Malfoy nic nie mówiła, a potem wolno skinęła głową.
- Dobrze. Skoro tak twierdzisz. A teraz idź do dormitorium. Za pięć minut cisza nocna. W przeciwnym wypadku Gryffindor straci punkty- nakazała.
 A potem odprowadzała Gryfonkę wzrokiem, myśląc intensywnie.
Było jasne, że szlama coś ukrywa. Nie łudziła się też, że zwierzy jej się ze swych obaw. Najprawdopodobniej będzie węszyć w pojedynkę lub wraz ze swoimi nieodłącznymi przyjaciółmi.
Problem w tym, że tutaj zaczynały się już poważne sprawy, realne niebezpieczeńatwa, zagrażające większej ilości osób.
Westchnęła,  starając się niemyśleć o konsekwencjach, jakie ona sama i inni mogli ponieść.
A pierwsze czarne chmury tego roku zbierały się nad Hogwartem w jednej chwili zmieniając świetliste, rozgwierzdżone niebo w nieprzychylną, złowrogą przestrzeń.
Świst wiatru zmieszał się zaś z niskim dźwiękiem starego zegara wybijającym godzinę dziesiątą i wypełnił swym brzmieniem każdy zakątek zamku.



sobota, 20 września 2014

ROK

Tak, Kochane- niedawno minął rok, odkąd prowadzę tego bloga.
Ale fajerwerków nie będzie.
Wiem, że Was zawiodłam. Nie odpisywałam na komentarze, nie brałam udziału w Liebster Awards, nie spełniałam Waszych próśb i oczekiwań, za dużo uwagi poświęcałam miniaturce, nie przykładałam się do rozdziałów, przez co myślę, że potraciłam czytelniczki.
Przepraszam.
Dajcie mi jeszcze jedną szansę, a postaram się zmienić.
Jednocześnie ogromnie Wam dziękuję,  że jesteście ze mną. Bez Was niebyłoby bloga.
To rocznica nas wszystkich...

Nowy rozdział już prawie gotowy. Wiem, że miał być wcześniej. Trochę się skomplikowało.

Tymczasem ciche sto lat, sto lat.
I mamy kolejne beznadziejne urodziny ...

Na zawsze Wasza

mildredred camel

czwartek, 4 września 2014

Urodzinowo...

Cześć.
No i nastał w końcu ten dzień, kiedy w metryczce mildredred przybyła jedna cyferka. Metryczka już zakurzona i powoli zaczyna przypominać metryczkę dinozaura. Czy wypada mi pisać jeszcze dramione? Nie wiem. Nawet jak nie, to trudno. W końcu zawsze byłam dziwna. Teraz więc siedzę sobie sama jak palec 200 km od domu i udaję, że się uczę. Ale dziś jak nie mam towarzystwa, to chociaż wolne mogę sobie zrobić, prawda?
Mam dla Was coś dziwnego. Wiem, to nie rozdział, ani nawet nie miniaturka. Wolna wariacja. Czytałyście Carrie? A może oglądałyście?
To już wiecie, skąd pomysł. Za wiele dramione nie ma, ale jest za to zupełnie inny przebieg spotkania w Malfoy Manor, znanego z siódmej części HP.
Tak więc macie tutaj to, co macie- niecnie wykorzystując fakt, iż ten jeden, jedyny raz w roku mogę dodać notkę pod swój schizowy umysł i weźmiecie na to poprawkę, prawda?

Wasze zdrowie i zdrowie moje! Enjoy!


„Wszyscy z wyjątkiem szlamy!” zaskrzeczała Bellatrix.
            Usłyszałam wrzask Ronalda. To było takie słodkie… Nie łudziłam się jednak, że protest coś wskóra.
„Myśl, myśl”- powtarzałam sobie w głowie. Denerwowałam się, przyznaje. Teraz już ujawnienie mojej tajemnicy było nieuniknione.
Poczułam rozchodzące się po ciele gorąco, a następnie minimalnie drgający pod moimi stopami miękki dywan. Oho- zaczyna się...
- Skąd to masz, szlamo!?- zaczęła Bellatrx. Celując wie mnie różdżkę.
- Z…znaleźliśmy… - odpowiedziałam niepewnie, wiedząc że na nic się to niezda.
Kątem oka zauważyłam troje Malfoyów, przypatrujących się scenie z obojętnością.
Och, sam ich widok działał mi na nerwy. Podli, zarozumiali, egocentryczni.
„Opanuj się, nie wolno ci ukazywać uczuć…” powtarzałam sobie jak mantrę.
„SKĄD TO MACIE?! NIE KŁAM!!!!” – wydarła się Bella.
Spojrzałam na nią nienawistnie. Och, jak ja wtedy nienawidziłam jej i wszystkich mnie otaczających. To było aż niewiarygodne…
- CRUCIO! – usłyszałam wrzask Bellatrix.
            Agonia. Ogień. Krew, dużo krwi. Ból, tak straszny, przerażający… Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje. To było nieopisane, to było… Nie, nie mogłam znaleźć słów by to ująć.
- PRZESTAŃ!!!- ryknęłam
Bellatrix odrzuciło przez całą szerokość komnaty- wystarczył jeden lekki ruch ręki.
Wtedy po raz pierwszy wpadłam w furię.
Kątem oka widziałam, jak obrazy z hukiem spadają ze ścian. Bellatrix zaczęła się podnosić spod ściany- nie pozwoliłam jej na to- stojąca obok zbroja przewróciła się na nią. Widziałam jak sztylet wbija się w jej skórę- a gdy pył opadł zauważyłam, że kobieta ma zamknięte oczy i leży porzucona niczym szmaciana lalka- jednak prawdopodobnie żyła, straciła tylko przytomność.
To wszystko działo się w ułamki sekund.
- NIGDY WIĘCEJ NIKT MA MNIE TAK NIE NAZYWAĆ!  - wrzasnęłam. Skończyłam już z Bellatrix- teraz przyszła kolej na Malfoyów.
Obrazy i rozmaite przedmioty śmigały po pomieszczeniu, a ja obróciłam się wściekle do trójki arystokratów.
Teraz już było za późno na odwrót. I tak wszyscy dowiedzieli się o moich telekinetycznych zdolnościach.
- CZEMU WAM TAK ZAEŻY NA TYM SZTYLECIE?- warknęłam.
- CRUCIO! – dobiegł mnie głos Lucjusza.
W tej chwili jednak byłam doprowadzona do takiej furii, że szczerze dziwiłam się, że Malfoy Manor jeszcze stoi. Jednym ruchem rąk zawróciłam zaklęcie- zatrzymałam jego bieg dosłownie kilka milimetrów przed zaskoczonym Lucjuszem i zmieniłam bieg płomienia tak, że z hukiem rozbił się o ścianę pozostawiając na niej widoczny ślad przypalenia
            Arystokraci byli w szoku. Wodzili przerażonym wzrokiem po pomieszczeniu i po mojej osobie.
A ja już siebie nie poznawałam. Brzydziłam się siebie. Ale to była wojna, a wojna wymaga poświęceń. Na wojnie nie ma miejsca na zbyt duże sentymenty. I trzeba korzystać ze wszelkich stworzonych okazji- tym bardziej, że walczyliśmy w słusznej sprawie. Że jak Harry wygra, nawet Malfoyom będzie lepiej. Powtórzyłam więc pytanie.

            Zero odpowiedzi. Poczułam że ogarnia mnie nowa fala wściekłości, a jeden płonący kawałek drewna wyleciał z ogniska. Niedbale poprowadziłam go tak, by zajął obraz, który wyglądał na niewiarygodnie kosztowny- z resztą tak jak wszystko.
- PYTAM O COŚ!!! – wrzasnęłam, wyciągając rękę, a Dracon jakby przywiązany do moich palców wleciał w górę.
W całym pomieszczeniu rozległ się jego wrzask, który zlał się po chwili z krzykiem Narcyzy.
- Nie, błagam, nie! Tylko nie Draco!- załkała kobieta, padając na kolana.
Zdałam sobie sprawę, że patrzy na mnie z lękiem- zarówno ona, jak i znienawidzony Ślizgon, który zastygł w bezruchu, jakby obawiając się, iż jakiekolwiek jego drgnięcie może skłonić mnie do zabicia go. Po raz pierwszy odkąd pamiętałam w oczach patrzących na mnie osób krył się paniczny strach, który spowodowany był moją osobą.
- Jestem pewna, że ona nie robiłaby sobie nic z moich błagań- warknęłam niezbyt przychylnie.
            Narcyza zapłakała znowu.
- Och, proszę cię dziecko… - zaczęła.
- Już nie „szlamo”? – przerwałam kpiąco.
            Przyznam, nienawidziłam siebie w tej chwili. Wychowano mnie inaczej. Ale autentycznie czułam wściekłość i gniew, a to oni doprowadzili mnie do tego stanu. Wiedziałam, że gdyby role się nie odwróciły, gdybym nie ujawniła swoich telekinetycznych zdolności, swego przekleństwa- Bellatrix i Malfoyowie nie mieliby dla mnie litości.
Ale ja byłam inna. Pomimo swej nienawiści, nie zamierzałam ich zabijać. Ale musiałam wyciągnąć od nich informacje.
- Różdżka! – warknęłam, zaciskając lekko palce. Draco jęknął.
Narcyza jak na zawołanie wyciągnęła z kieszeni bogatej szaty swoją różdżkę i wyciągnęła rękę w moim kierunku.
Wciąż trzymając ręką w górze Ślizgona, podeszłam do niej i odebrałam magiczny artefkt, potem wyciągnęłam rękę w kierunku Lucjusza.
Ten również bez słowa oddał mi swoją różdżkę.
- Ty też- zawołałam do Draco.
Zacisnął usta w wąską kreskę więc uniosłam go wyżej.
- Daj mi swoją różdżkę, Draco Malfoyu- powiedziałam sztucznie spokojnym głosem.
Zobaczyłam jak drżąc na całym ciele wolno skierował rękę do kieszeni.
- Rzuć- poleciłam i już po chwili złapałam w locie różdżkę ostatniego z Malfoyów.
 Oddychałam głęboko, czując jak złość powoli ze mnie uchodzi a ja zaczynam mieć wszystko pod kontrolą- zdecydowanie dobry znak, gdybym w furii podpaliła pomieszcznie, zapewne byłoby wiele ofiar, a ja miałabym na sumieniu nie tylko zdemolowanie salonu mojego szkolnego znajomego i wystraszeni jego rodziny, ale i pozbawienie domu, a kto wie- może i uczynienie go sierotą lub pozbawienie życia ciotki- z tymże o ile dla Narcyzy, ba- nawet dla Draco czy Lucjusza potrafiłam odnaleźć sobie ksztę współczucia- chociaż wszystkich troje nienawidziłam nienawiścią czystą- tak Bellatrix z całego serca życzyłam tego, co najgorsze.,
            Bellatrix… Za dużo mugolskich filmów widziałam w dzieciństwie, w których z początku pokonana postać odzyskuje nagle przytomność i pokonuje nic nie spodziewającego się atakującego, by tak łatwo o niej zapomnieć.
Dla przezorności więc podeszłam i zabrałam z jej ręki różdżkę, po czym zwróciłam się do Narcyzy i Lucjusza.
- Dlaczego tak wam zależy na sztylecie? – mój głos był tak przeraźliwie spokojny, że aż sama siebie się przestraszyłam.
            Narcyza wciąż wpatrywała się w Draco szlochając, do tego stopnia, że Lucjusz odważył się objąć ją lekko.
Westchnęłam. Wiele złego można było powiedzieć o arystokratce- ale matką była idealną. Dracon Malfoy chyba do końca nie zdawał sobie sprawy, jaki skarb posiada.
- Nic mu nie będzie- oświadczyłam stanowczo. – Jak tylko powiecie mi to, czego oczekuję.
            Och, oczywiście skłamałam. Nie umiałabym ich zabić, nawet jakby milczeli jak grób.
Ale wtedy zmuszona bym była do użycia Imperiusa- jednego z  zaklęć niewybaczalnych-  tego bym nie chciała.
- Nie wiemy, dziecko- rozległ się cichy głos Narcyzy. – Czarny Pan nie powiedział nic, nic…! Kazał pilnować, bardziej niż swojego życia! Zabije nas! Och, zabije nas jak…
- Nie obchodzi mnie to! – warknęłam.
Tak naprawdę ponownie po części skłamałam- owszem, nie obchodził mnie los Bellatrix, ale Draco czy jego rodzice… Wiedziałam, że są przeciwko Zakonowi, ale w oczach Ślizgona zawsze dostrzegałam to, co automatycznie przekreślało go z listy „złych do cna”- zagubienie i strach.
A teraz to samo zagubienie tak widoczne było w oczach Narcyzy.
I było tam jeszcze coś… Zawsze byłam doskonale wyczulona na to, czy ktoś blefuje. I tym razem nie dostrzegłam kszty błysku niepewności w oczach żadnego z Malfoyów- jedynie nutkę strachu, wynikającą zapewne z przekonania, że mogę w ich opowieść nie uwierzyć.
Skinęłam powoli głową i wyciągnęłam różdżkę- nieważne, jakie przeczucie miałam, byłabym lekkomyślna, gdybym w takiej chwili zdała się tylko na intuicję.
- Nie ważcie się mnie blokować- zlecam, patrząc wymownie na Draco, po czym sprawnie wślizguję się do ich umysłów.
To co widzę jest okropne…
Szukam tego jednego, jedynego wspomnienia. Zamiast tego widzę całą masę innych obrazów.
Torturowanie ludzi. Wrzaski, krzyki, łzy.
Voldemort w Malfoy Mannor i przerażone spojrzenia Narcyzy i Lucjusza, którzy we własnym domu czują się jak w więzieniu.
Rzeczywiście- zleca Bellatrix pilnować miecza- Narcyza stoi z boku.
Voldemort opisuje, co stanie się z całą rodziną, jak Bellatrix zawiedzie…
Bellatrix,… Skoro tak ją zdenerwował fakt, że mogliśmy być u niej w skarbcu znaczy to, że…
Bingo! Domyśliłam się, gdzie jest kolejny horkruks.
Z tej wielkiej radości już chciałam wyjść z umysłów Malfoyów, ale wtedy..

Nie, Bella! Nie on!- łkała Narcyza.
Bellatrx nic nie robiła sobie z błagań siostry. Stała nad wrzeszczącym Draconem i nasiliła czerwony płomień. Rozległ się wrzask Ślizgona- Narcyza też wrzasnęła, na co Bellatrix skierowała różdżkę na nią. Z nikąd pojawiły się czarne liny i natychmiast oplotły ciało blondynki.
- Zamknij się! – zaskrzeczała. – Zamknij się, Narcyzo! Czarny Pan…
- Jego tu nie ma! A my przecież…- dyszała Narcyza .
Bellatrix zawyła.
- JAK ŚMIESZ!?- zawołała. – CRUCIO!! CRUCIO!!!

            To mi wystarczyło. Błyskawicznie wyślizgnęłam się z umysłów arystokratów- patrzyli na mnie przerażeni, a na ich twarzach malowała się rezygnacja. Wiedziałam jedno- pomimo więzów krwi, także oni nienawidzili Bellatrix całym sercem.
Zagryzłam wargi- rozumiem, że Lestrange pozbawiona była jakichkolwiek norm moralnych… ale to co widziałam było koronnym dowodem na to, że nie zasługuje ona na miano człowieka.
Niewybaczalne w członków swojej rodziny! W pozbawionych różdżki członków swojej rodziny…
Naraz po raz kolejny stanęła mi przed oczyma twarz Harrego wyrażająca pustkę po śmierci Syriusza… Twarz Nevilla, podczas odwiedzin w szpitalu u swoich rodziców…
I wtedy podjęłam decyzję.
Jakkolwiek by to upiornie brzmiało- nie potrafiłam jej żałować.
Obróciłam się na pięcie wciąż trzymając Dracona u góry, podeszłam do Bellatrix, podniosłam nóż, który upuściła i jednym sprawnym ruchem podcięłam Śmierciożerczyni gardło.
Narcyza wrzasnęła, a ja patrzyłam jak z Bellatrix uchodzi życie. Starałam się nie myśleć o tym, że właśnie kogoś zabiłam.
Zasługiwała na to. Byłam pewna, że potem przyjdą wielkie wyrzuty sumienia-
Teraz jednak o tym nie myślałam.
Spojrzałam na Malfoyów stanowczo, a potem opuściłam rękę tak, że Draco wyjęty spod mojej mocy znalazł się w objęciach swojej mamy.
I w tym momencie do pomieszczenia wpadli Harry i Ron.
Wpadli i….  No właśnie- wyrazu twarzy moich przyjaciół w tej krótkiej chwili nie mogłyby opisać żadne słowa.
I wtedy na dobre emocje opadły- postawiłam na ziemię wazony i kawałki szkła, które wciąż unosiły się, na rozkaz mojej nieskoordynowanej mocy, i rozejrzałam się dookoła.
Salon przedstawiał się rodem jak z wiadomości, mówiących o trzęsieniu ziemi czy innym kataklizmie.
Pobrudzone ściany, pył, gruz, szczątki szkła i obrazów, dogasające gdzieniegdzie płomienie ognia, podarte zasłony, połamane meble. W kącie leżała martwa Bellatrix, po przeciwnej stronie kulili się ze strachu trzej Malfoyowie. Na środku zaś stałam ja- wzburzona, dumna, pewna siebie.
Rzuciłam przyjaciołom spojrzenie mówiące o tym, że wyjaśnię im całą sprawę później,
- Wow… Jak następnym razem będziesz u mnie, to nie będę już z tobą się kłócić- wyjąkał Ron. – Sądziłem że kto jak kto, ale TY jesteś na tyle dobrze wychowana, by nie rujnować gospodarzom domu, jak jesteś w gościach- wyszczerzył zęby. – Podoba mi się! Zwłaszcza… - spojrzał na Malfoyów.
- Trzeba im wymazać pamięć- oświadczyłam. – Ale najpierw…
Mimo że nieobecność Bellatrix niewątpliwie będzie mogło zaalarmować Malfoyów po zmodyfkowaniu pamięci, to jednak powinno się ograniczyć zostawione ślady do minimum- więc machnięciami różdżki zaczęłam przywracać salon do porządku.
Nikt nic nie mówił, nikt nie śmiał mi przeszkadzać.
Dopiero gdy podeszłam do Bellatrix i przywołanym ogniem z kominka spaliłam jej ciało, przyspieszając cały proces różdżką, słyszałam pełen lęku jęk Narcyzy.
Oczy pani Malfoy nie wyrażały jednak rozpaczy, a przedziwną ulgę. Cóż- jeżeli to, co widziałam w jej wspomnieniach powtarzało się często- a jest to wielce prawdopodobne- nic dziwnego, że jej nie żałowała.
            Najbardziej zabolał mnie jednak przerażony wzrok Harrego i Rona.
- Ty…ty…
Nie, nie mogłam się denerwować, ani okazywać żadnych uczuć, bo na nowo by się zaczęło. Teraz potrzeba było zaledwie maleńkiej iskry, aby wszystko wybuchło- a wtedy na pewno nie udałoby się  zatuszować mojego występu.
Przeniosłam wzrok z przyjaciół na trójkę Malfoyów i wzięłam głęboki oddech.
- Może i jestem potworem, ale nie aż takim jak wy- zaczęłam lodowato- Nie torturuję niewinnych ludzi za nic.  I nie zamierzam was zabijać.
To mówiąc zbliżyłam się do ich i wycelowałam w całą trójkę różdżką. Narcyza mocniej złapała za rękę Draco.
Czułam się jak upiorna królowa z bajek dla dzieci- teraz to ja miałam władzę. Nie podobało mi się to. Wolałam być zwykłą, szarą Hermioną Granger. Ale wiedziałam, że odkąd ujawniły się moje niespotykane nawet wśród czarodziejów umiejętności- wiedziałam, że prędzej czy później musiało do tego dojść.
- Muszę wam zmodyfikować pamięć. Nic więcej- szepnęłam, jakby na swoje usprawiedliwienie.
I jestem przekonana, że nim wypowiedziałam Obliviate, usłszałam coś.
- Dziękuję, Hermiono- wyszeptał Draco jakby wdzięczny za to, że uwolniłam go od upiornej ciotki.
Było mi głupio- nie zachowywałam się szczególnie milutko w stosunku do jego rodziny. Ale musiałam.
Pozwoliłam sobie na uśmiech.
- Mam nadzieję, że jeżeli to przeżyjemy, to nie staniemy się jeszcze gorszymi istotami, nim już jesteśmy- wyszeptałam- na tyle głośno, by Ślizgon usłyszał.
A potem wyczarowałam srebrny płomień, który powoli ogarnął umysły rodziny arystokratów by pogrążyć w swych odmętach ich wspomnienia- z tym warunkiem, żeby dano nam jeszcze chwilę na powrót.
A następnie skinęłam na Harrego i Rona i poprowadziłam ich do kominka, by za pomocą sieci Fiuu wydostać się z Malfoy Mannor.